I Znowu dawno nie pisałem nic co mogłoby doprowadzić do zakończenia pewnej histori, której koniec czas jakiś obiecałem, ale mam problem, od czego zacząć ciąg dalszy ponieważ wątków jest co niemiara. Kto uważnie czytał poprzednie wpisy? ręka w górę! bo teraz zadam wam kilka pytań: A zatem: Czy pamiętacie jak się sprawa z Martyną zaczęła? Czy pamiętacie ile było problemów z przeprowadzką do Wrocławia? Czy pamiętacie wizytę Martyny w niemieckiej klinice? I wreszcie, czy pamiętacie rozmowę z messengera, którą przekleił mi jej kuzyn? Jaki teraz wam się klaruje obraz Martyny i od czego byście zaczęli kontynłację tej opowieści? Przez ten cały czas kiedy nie pisałem o Martynie, zastanawiałem się, jak dalej mógłbym dopisać ciąg dalszy. Przyznam się wam, że po tak długim czasie nadal nie wiem i nie wiem też, czy historia ta, nie będzie dość haotyczna, no ale cóż, postaram się wam ją dokończyć wmiarę możliwości, jednakże obecny wpis raczej chyba nie będzie ostatnim w tym temacie. Zbliżały się święta Bożego narodzenia i jak zapewne pamiętacie, Martyna wyjechała na mazury, pomóc babci, która podobno miała jakiś wypadek i wymagała właśnie pomocy,a że nie miał kto się nią zająć, padło na Martynę. "Babcia to jedyna osoba z którą się dogaduję w całej rodzinie" Powiedziała martyna. Zanim jednak babcia, wcześniej zalana łazienka braci w Niemczech. A zatem, obiecując, że na sylwestra wróci i że spędzimy nowy rok razem, wyjechała busem w nieznane. Minęło kilka dni i w miarę możliwości kontaktowaliśmy się ze sobą na messengerze i telefonicznie. Wreszcie Martyna, poinformowała mnie, że wracają wraz z braćmi do polski i jadą do Matki i że od teraz nasz kontakt może być nie tak częsty jak do tej pory, ponieważ, w miejscu gdzie mieszka jej matka podobno jest niezbyt dobry zasięg komórkowy, a Martyna do kontaktu używała tylko telefonu. Ok, jakoś damy radę, powiedziałem, a za dwa dni, martyna zadzwoniła, że jest już u matki. Rzeczywiście, zasięg tam nie był godny pochwały, ale mimo to, staraliśmy się, aby nasze kontakty były jak najczęstrze. I tak, mijały dni, a kontakt z Martyną zamierał powoli, jak zbliżały się święta. Wreszcie nadszedł dzień ważny dla wszystkich chrześcijam, wigilia. Wtedy to ostatni raz miałem telefoniczny kontakt z Martyną. Jedyny prawdziwy kontakt. Cześć Skarbie. "Cześć kochanie". "nie mogę długo gadać bo wiesz, wigilia i jeszcze jest sporo do zrobienia" Ok rozumiem, chciałem ci tylko złożyć życzenia. Złożyliśmy sobie więc życzenia i Martyna zapewniła mnie, że na 1000 procent wraca do wrocławia 27 grudnia i rzeczywiście, w czwartek o godzinie 05:53 dostałem zdawkowego smsa o treści: "Hej! właśnie idę na pociąg do Wrocławia". Chyba nie muszę mówić, jaka była moja radość, że po tak długim czasie, znowu ją zobaczę i że ten nowy rok, spędzimy razem tak jak obiecała. W oczekiwaniu na jej telefon w stylu: "hej, jestem już w pociągu do Wrocławia, przyjedź po mnie na dworzec o x godzinie" jak zawsze kiedy wracała zająłem się mniej twórczymi sprawami takimi jak rozmowy na teamtalku. Kiedy nadeszła godzina 22:00 zacząłem się nieco niepokoić, no ale różnie w życiu bywa więc może uciekł jej pociąg a następny był bóg wie kiedy, stwierdziłem, że nieco wyprzedzę fakty i sam pojadę na dworzec bo może ona postanowiła sama przyjechać i może zapomniała adresu albo co? i o mniej więcej około pół nocy byłem na dworcu kolejowym. Przemierzałem perony szukając jej wśród podróżnych i kiedy zapowiedziano ostatni pociąg z Białego stoku i że tenże właśnie odjeżdża, a Martyny ani śladu, zacząłem się martwić na dobre. Wkrótce po tym jak Martyna nie pojawiła się we Wrocławiu, zaczęły się dziać rzeczy o których nigdy nie przypuszczałbym nawet w najgorszych snach, że mnie spotkają kiedykolwiek. Kiedy odjechał ostatni pociąg mający cokolwiek wspólnego z Białym stokiem, nie pozostało mi nic innego, jak powrót do domu i zastanowienie się co dalej robić. Wszyscy wokół ostrzegali mnie, że ta dziewczyna mi coś wywinie, a nawet jej kuzyn mnie przestrzegał, mówiąc, że Martyna jest nieco dziwna i że nawet on jej nie rozumie i jak się okazało, mieli rację, ale wiecie jak to jest, "Serce nie sługa" postanowiłem więc zaangażować w jej poszukiwania swoich znajomych detektywów. Tu jednak pojawił się mały problem ponieważ dowiedziałem się od nich, że nie będzie to takie proste, ale pomogą mi jak potrafią. Doradzili mi też, że jeśli chcę ją odnaleźć drogą oficjalną, najlepiej jak zgłoszę jej zaginięcie na policję i jak radzili tak zrobiłem, zgłaszając oficjalnie na policji zaginięcie Martyny. Przyjął mnie bardzo miły policjant, któremu dostarczyłem potrzebne materiały, aby można było rozpocząć procedurę poszukiwań. Myślałem, że jak to w takich sprawach bywa, poszukiwania Martyny rozpoczną po kilku dniach bo Martyna jest pełnoletnia i ma prawo robić co chce, ale pokazałem policjantowi smsa o tym, że Martyna idzie na pociąg i od tej pory cisza. Za kilka dni telefon a po drugiej stronie słyszę głos: "Dzień dobry" witam odpowiedziałem. "Policja". Tak? "Widzi pan, odnaleźliśmy panią Martynę. Poświęciłem tej sprawie cały wczorajszy wieczór. Specjalnie zostałem po godzinach, żeby jak najszybciej przekazać panu jakieś wieści. Przekazałem zdjęcia pani Martyny do interpolu i do europejskiej bazy ludzi zaginionych i znalazłem panią martynę". Myślałem, że komórka wyleci mi z rąk. "Jednakże nie mam dla pana dobrych wiadomości". Jak to? zapytałem. "No bo widzi pan, skontaktowaliśmy się z panią Martyną i ona powiedziała nam, a ściślej mówiąc kolegom z miejsca jej pobytu, że ona nie chce, żeby pan się dowiedział gdzie ona jest. Proszę przyjść na posterunek jak najszybciej, celem złożenia podpisu pod dokumentem kończącym dochodzenie. Ale jak to nie chce? o co tu chodzi? Przecież są u mnie wszystkie jej rzeczy, dokumenty medyczne i sprawy sądowe w których były zawarte ich problemy rodzinne. "Przykro mi, proszę przyjść na posterunek". Następnego dnia wybrałem się na policję. Przyjął mnie ten sam policjant, który prowadził sprawę zaginięcia Martyny i powtórzył mi to samo, co przez telefon, dodatkowo wręczając mi dwie deklaracje z których na jednej było potwierdzenie, że Martyna nie chce mi ujawnić swojego miejsca pobytu przez nią podpisana, a na drugiej, oświadczenie, że wszystko to co u mnie jest, a co do niej należy jest mało wartościowe w związku z tym, mogę sobie z tym zrobić co mi się podoba i także podpisane własnoręcznie przez nią. W pustych miejscach dodatkowo musiałem się podpisać ja. Dostałem też protokół o zakończeniu poszukiwań. Wyszedłem z posterunku w stanie w którym nikomu nie życzę, żeby się kiedykolwiek znalazł. Napisałem, że znam treść całej pozostawionej przez Martynę u mnie dokumentacji? tak. Wiem, co w nich było bo po jej "zaginięciu" myśląc, że może tam się czegoś doszukam, zacząłem całą tą dokumentację przeglądać, a dzięki temu też zaczęło mi się sporo niewiadomych wyjaśniać i im dłużej przeglądałem te udokumentowane zapisy, tymbardziej nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Jednakże, nie są to sprawy na tyle istotne aby o nich tutaj pisać. Mimo to, kilka spraw ujawnię niebawem, ponieważ pokazały mi nieco inny obraz Martyny niż sobie próbowałem wyklarować. Podejrzewam, że nawet sama Martyna, pisząc, w deklaracji, że wszystko to co jest umnie nie ma dla niej żadnej wartości, nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie ta zawartość udokumentowana, będzie miała dla sprawy ogromną wartość. To właśnie dokumentacja medyczna Zwróciła moją największą uwagę, choć nietylko.
C.D.N
Kategoria: Biografia – nie biografia
Ten wpis także nie da się zawrzeć w jednym dużym epistole, ponieważ sporo jest tego, co chciałbym przekazać na łamach mojego bloga, a dawno nic już tutaj nie pisałem. Przez ten czas, nazbierało się tego co nie miara. Zaczynając więc koniec opowieści, zapraszam zainteresowanych do lektury w której będzie się działo oj będzie. Obecny wpis, wypadało by rozpocząć słowami piosenki Kazika, która swojego czasu, była wielkim przebojem i była maglowana przez wiele stacji radiowych: "No i stało się, stało się, to co miało się stać. Noż Kurwa jego mać"! Niestety, ale łagodniejszy początek po prostu tutaj nie pasuje. To chyba już naprawdę ostatni wątek z cyklu biografia nie biografia, ponieważ życie właśnie dzisiaj dopisało wspomniany koniec. Obudziłem się rano i jakoś coś wzięło mnie jak nigdy na sprzątanie mieszkania. Ki czort? Ale na odpowiedź nie musiałem długo czekać, bo tylko kilka godzin. Siedzę ja sobie przy komputerze i zastanawiam się co tu dzisiaj ze sobą począć, bo przecież Martyna milczy, nie odbiera moich telefonów itp. Kiedy nagle, kukułka mojego huawey’a oznajmiła mi, że właśnie przyszedł sms. Dzień wcześniej, była u mnie przyjaciółka, której opchnąłem laptopa i myślałem, że to ona pisze, o wrażeniach itd. Laptop był dość fajny z różnymi wodotryskami, które kobiety patrzące na wygląd i przeróżne wizualne detale, uwielbiają, bo m.in. miał podświetlaną klawiaturę. Biorę więc mojego hu do ręki a tam, sms i owszem, ale nie od przyjaciółki, a od Martyny. "Będę za dwie godziny". Przyznam, że po pierwsze bardzo mnie zdziwił tak lakoniczny sms bo co to znaczy: "Będę za dwie godziny"? A gdybym ja w tym czasie był np w Krakowie? Normalnie, to pisząc smsa, prócz przybliżonego czasu, określa się też miejsce gdzie miałbym ewentualnie na kogoś takiego czekać. A zatem, sms taki powinien brzmieć: Będę za dwie godziny, siedź w domu, albo będę za dwie godziny czekaj na dworcu pod zegarem. Tym czasem, "będę za dwie godziny" i nic więcej. Postanowiłem gwoli uściślenia, zadzwonić do niej i co? Poczta głosowa, a zatem, nadal jest blokada na moim numerze. Zadzwoniłem więc do niej z innego telefonu, ale i tu skutek był podobny, ponieważ nie odbierała telefonu. Kiedy odłożyłem słuchawkę, zadzwonił wreszcie telefon. Myślę sobie, pewnie Martyna oddzwaniai odebrałem, a w słuchawce głos automatu: "Nie mogę rozmawiać, prowadzę samochód". Wiadomość się skończyła i połączenie zostało przerwane. Czas jakiś jeszcze stałem ze słuchawką w ręce, zastanawiając się, jakim cudem Martyna mogła prowadzić samochód skoro nie ma prawa jazdy,nie pracuje, a zatem nie ma kasy, nie pracuje, a zatem nie ma ubespieczenia jakby coś i w ogóle nie ma kasy na nic, a mimo to, przeżyła te 3 miesiące jak? O to jest pytanie. Ale zacznijmy od początku. Kiedy myślałem, że przeprowadzka do Wrocławia wreszcie ustabilizuje nasze życie, Jakże się pomyliłem. Po udanej przeprowadzce, po jakichś trzech dniach Martyna powiadomiła mnie, że musi wracać na mazury, bo dzwoniła jej matka i powiedziała jej, że ponoć jej babcia miała jakiś tam wypadek. Przewróciła się czy coś? tego nie wiem. Owszem, Martyna w łazience przeprowadzała w trakcie toalety jakąś rozmowę telefoniczną, której nie słyszałem dokładnie bo jednak nie wypadało mi stać pod drzwiami i podsłuchiwać, ale z tego co słyszałem, Martyna była dość wzburzona. Powiedziała mi też, że jej braciom w niemczech sąsiedzi zalali łazienkę i poprosili ją, żeby przyjechała im pomóc bo oni nie bardzo mają czas, żeby to ogarnąć bo mają sprawy firmy na głowie, czy Martyna nie mogłaby przyjechać itd. Następnego dnia rano, Martyna leżąc obok mnie w łóżku, zamówiła busa do niemiec, który przyjechał dość szybko. Miała tylko godzinę na spakowanie się i w drogę. Wszystko to, miało miejsce przed świętami Bożego narodzenia. Obiecała mi, że przed sylwestrem wróci, żebyśmy mogli ten nowy rok, a ściślej mówiąc, jego początek spędzić razem, ponieważ jak stwierdziła, prosto z tych niemiec, razem z braćmi, będzie jechała na mazury, żeby święta spędzić z rodziną. Wszystko byłoby ok gdyby nie pewne wydarzenia mające miejsce w trakcie jej nieobecności. A zatem, spakowała malutki plecak, pożegnała się ze mną i wsiadła do busa. Jakiś czas po jej wyjeździe dostałem na messengera ciekawą rozmowę od jej kuzyna, którą pozwolę sobie tutaj przytoczyć. Oczywiście nie całą, ale najciekawsze linijki i oczywiście bez imion, prócz pewnego Dawida, który w tej rozmowie ma kluczowy udział. A o to ona: "Kuzyn Martyny:
No a Ty to kto dla niej?
Pewien Dawid
Jej niedoszły chłopak I kolega z pracy
Kuzyn martyny:
Hmmm, Martyna podobno jest w Grajewie
Pewien Dawid
co ty gadasz a miała być we Wrocławiu?
Kuzyn Martyny:
Miałabyć, ale podobno coś tam się stało w rodzinie, że musiała podobno pojechać do Grajewa.
Pewien Dawid:
to powiedz żeby odezwała się do mnie bo się martwię o nią
Kuzyn Martyny:
No dla mnie też to wszystko jest to dziwne, no ale wiesz, co ja moge. Ona jest dorosła, więc chyba wie co wyprawia.
Tzn znam Krzyśka z Wrocławia, wporządku człowiek, ale czy rzeczywiście ona chce z nim być, nie wiem.
pewien Dawid:
Aha spoko to ona do chłopaka jechała a nie do lekarza no spoko Fajnie to usłyszeć Szok, ona jest dwu licowa Dobra nie ważne odezwij się do niej i powiedz że martwię się o nią
Kuzyn Martyny::
No a kiedy ona Tobie mówiła, że chce z tobą być? Kiedy się widzieliście?
Pewien Dawid:
Przed wyjazdem No i po przyjeździe mieliśmy się spotkać, Nawet na święta
Kuzyn Martyny:
Podobno ona ma się przenieść do Wrocławia, słyszałeś o tym?
Pewien Dawid:
No tak pomagałem jej się pakować
Kuzyn Martyny:
No a co z jej pracą? Zwolnili ją, czy sama odeszła?
Pewien Dawid:
Sama odeszła
Kuzyn Martyny:
No a kiedy miała wrócić z tego Wrocławia?
Pewien Dawid:
Nam o pół roku. No i na święta miała być tu. Masakra zawiodłem się na niej. A tak jej pomagałem szok
Kuzyn Martyny
Weź coś więcej jeszcze opowiedz.
Pewien Dawid
A co mam jeszcze nasz seks ci opowiedzieć? masakra". Reszta rozmowy to już insza inszość. Czy ja zawsze muszę mieć pecha do kobiet? Czy to się nigdy nie skończy? Czy są na tym świecie jeszcze jakieś kobiety, które warte są cokolwiek? CDN.
Jako suplement, postanowiłem jeszcze dopisać kilka słów do tego, co już wiecie. Kiedyś pewnej nocy, zapytałem Martyny, co skłoniło ją do tego, że zainteresowała się właśnie mną, bo przecież w naszym przypadku z punktu widzenia świata to nie może się udać. Za wiele jest przeciwności. I zacząłem jej je wymieniać. Posłuchaj Martynko, ale przecież po pierwsze i chyba najważniejsze w tym wszystkim, to jest różnica wiekowa jaka między nami zaistniała, pamiętasz ją? nie? no to przypominam, że między nami jest 24 lata różnicy. Czy po myślałaś, co będzie kiedy ja osiągnę 70 lat? ile wtedy ty będziesz miała? Ze strony martyny padła odpowiedź: "To nie jest ważne, ważne jest to, żebyśmy się między sobą dogadywali". Ok. Po drugie, obecnie jestem osobą nie pracującą i mam tylko rentę, na dodatek socjalną. Martyna: "Nieszkodzi, pujdziemy do pracy i jakoś damy radę". Ja, a co będzie, jeśli nie znajdę pracy tak szybko, jakbyśmy chcieli, od choćby na mój wiek? I jeszcze jedno, jak zapewne wiesz, mieszkam w mieszkaniu socjalnym, z którego w każdej chwili mogę wylecieć z różnych powodów. Choćby z takiego, że jak zacznę pracować, mogę przekroczyć kryteria założone w przepisach i wylądujesz ze mną niewiadomo gdzie. Martyna: "Nieszkodzi, jakoś damy radę, bo w końcu nie kasa jest najważniejsza A w razie co, wynajmniemy coś". Bądź ze mną szczera Martyna i powiedz mi dlaczego ja? Martyna: "Nic na to nie poradzę, że zawróciłeś mi w głowie". I Jak tu zbić taki argument? Ma ktoś jakiś pomysł? Tych pytań było więcej i na niemal wszystkie ona miała odpowiedź z argumentami nie do zbicia. cóż mi pozostało? chyba pogodzić się ze swoim losem, którego nie planowałem. Cały nasz związek, martyna zainicjowała, a ja dałem się ponieść fali uczuć i tak płyniemy, a gdzie zapłyniemy? Czas pokaże. Morze uczuć to szerokie morze z naciskiem na słowo szerokie, ale w komentarzach zauważyłem zdanie, że jak nam się uda, to mam do pisać ciąg dalszy. A zatem, jak się uda, obiecuję, że dopiszę, a póki co, to tyle w kwestii Martyny. Sam bym sobie też życzył, żeby nam się udało, ale jak zawsze, życie zweryfikuje wszystko.
Po wizycie w niemieckiej klinice, Martyna zaczęła szybko wracać do zdrowia i mogliśmy zacząć całą akcję z jej przeprowadzką do Wrocławia z którą też niemało mieliśmy przejść. Tak na marginesie, to Martyna ma dość specyficzny styl myślenia, ponieważ, kiedy już udało mi się z nią skontaktować po tej niepokojącej ciszy, i kiedy już nareszcie odezwała się z niemiec na messengerze, zapytałem jej, dlaczego nic mi nie powiedziała. Na to ona: "Przepraszam, ale nie chciałam cię denerwować". Chyba lepiej jest wiedzieć, że ktoś gdzieś tam jest, niż zadręczać się milczeniem tego kogoś no nie? Kiedy ona milczała i była niedostępna, ja wiedząc o jej problemach zdrowotnych, wyobrażałem sobie różne scenariusze, że może ktoś się spóźnił i ona już z powodu tego krwotoku przeniosła się do nicości, a może jest nieprzytomna i cierpi, a ja nic nie mogę zrobić itp. Jej dolegliwości, okazały się dość poważne stąd i moje obawy o nią. No ale wracajmy do przeprowadzki. Pierwsze problemy zaczęły się już na samym początku bo szukaliśmy jakiegoś w miarę taniego transportu, który przewiózłby cały majdan Martyny z Białego stoku, do Wrocławia. Obdzwoniłem wiele firm transportowych, ale każda miała tak zaporowe ceny, że powoli zacząłem tracić nadzieję, na powodzenie naszego przecięwzięcia. Mieliśmy od naszych znajomych wiele pomysłów włącznie z tym, żeby wysyłać na raty paczki po 7 kilo z adnotacją, że jest to dla osoby niepełnosprawnej. Powiem wam, że dzisiaj, jak już widziałem te kartony, to byłby to pierwszy pomysł, jaki bym odrzucił na samym początku. Realizując ten pomysł, po pierwsze zbytnio rozciągnęłoby się to w czasie, a po drugie, szkoda było miejsca w tych kartonach na jedyne 7 kilo. One aż się prosiły o większy ładunek i tak zaczęło się poszukiwanie kartonów. Przez niemal dwa tygodnie, Martyna przemierzała Biały stok od sklepu do sklepu, pytając o jakieś duże kartony i przez dwa tygodnie nie przynosiło to żadnych rezultatów. Wiem jak było, bo kiedy ona podróżowała po sklepach, cały czas byłem z nią, że tak powiem na linii i słyszałem jak jej w sklepach odpowiadano. Po tych dwóch tygodniach niepowodzeń kartonowych, Martyna nawiązała kontakt przez messengera ze swoim przyjacielem, który jest w anglii i opowiedziała mu o naszych kartonowych problemach. Okazało się, że ten jej przyjaciel, pracował kiedyś w jednej z Białostockich biedronek i że zna kierowników tejże. Zadzwonił do swojej byłej pracy, po gadał z kim trzeba, po czym, przekazał Martynie radosną wiadomość, że kartony będą na nią czekać rano w konkretnej biedrące. Następnego dnia pojechała pod wskazany adres, ale okazało się, że przyjechała jeszcze za wcześnie, i że obiecane kartony nie są jeszcze puste, więc kazano jej przyjechać tego samego dnia około 16stej. Kiedy nadeszła chwila ponownej wizyty w biedrące, Martyna zamówiła taksi i pojechała. Tym razem czekało na nią 7 kartonów, które tą samą taksówką przywiozła do siebiei zaczęło się wielkie pakowanie. W jakieś dwa dni już była spakowana, tyle, że nie do końca, bo nadal brakowało jej przynajmniej pięciu. Teraz już Martyna miała namiary na kierownictwo biedronki, więc zdobycie kartonów stanowiło mniejszy problem i po jakimś czasie i to się udało, ale nadal wisiał nad nami problem transportu tych kartonów z Białego stoku do Wrocławia. Do dzwoniłem się wreszcie, do białostockiej spedycji, gdzie radośnie po informowano mnie, że Martyna powinna zakupić paletę i spakować wszystko na tą właśnie paletę, bo tak będzie taniej, problem tylko był taki, że Martyna mieszkała w blokowisku, a pani w spedycji powiedziała mi, że na samochód który miałby zabrać paletę, trzeba czekać do 72 godzin. Ech no to świetnie pomyślałem sobie, jestem ciekaw jak Martyna to rozwiąże, przecież nie będzie trzech dób siedzieć przed blokiem i pilnować palety, żeby jej nikt nie rozkradł i tu też zaczęło się kombinowanie i rozmyślanie, kto mógłby jej udostępnić kawałek własnej posesji na czas oczekiwania na samochód. Niestety, ale i tu niczego sensownego, nie udało nam się wymyśleć. Wróciliśmy więc do pierwszego pomysłu z szukaniem jakiegoś taniego w miarę transportu i umieściłem ogłoszenie na facebooku w czym pomogła mi również Julitka, jedna z eltenowiczek, której w tym miejscu pragnę po dziękować za zaangażowanie. Ani moje, ani Julitki ogłoszenia nie przyniosły rezultatu. A tak się mówi o koleżeńskiej pomocy, że wystarczy tylko dać ogłoszenie, a chętni "sami się po sypią". Teraz wiem, że to jedna wielka lipa. Przekonałem się o tym na własnej skórze. W kwestii ogłoszenia nie było, ani jednego odzewu. Jakoś uczepiłem się tej spedycji i wydzwaniałem do Babki i próbowałem ją wziąć na zwykłą ludzką litość, mówiąc jej, że Martyna jest schorowana, a zresztą jak pani sobie wyobraża, żeby dziewczyna sterczała przypalecie trzy doby, aż ktoś się zlituje i przyjedzie itp. Wreszcie babka powiedziała, że jak Martyna przyjdzie do niej któregoś dnia przed 12stą w południe, to może uda się wysłać samochód po paletę jeszcze tego samego dnia. Nooo, to już brzmiało nieco lepiej kilka godzin, to nie trzy doby no nie? Te kilka godzin, to Martyna chyba da radę. Wyszło jednak inaczej i dużo lepiej, bo Martyna na drugi dzień rano wybrała się do babki, a ta po wydrukowaniu listu przewozowego i zaadresowaniu, Dała Martynie numer do kuriera, który będzie mógł zabrać jej paletę do Wrocławia. Martyna zapakowała paletę wspólnie z kolegą i w 5 mniej więcej minut zjawił się kurier, który zabrał paletę. Martyna za całą przyjemność, zapłaciła około 200 pln i za dwa dni wyruszyła pociągiem na Wrocław. Dzień później przywieziono jej rzeczy, a na kolejny dzień drugą część przesyłki. TEraz uż nareszcie jest jak ma być i mieszkamy razem.
Koniec balu, panno lalu 😀
W trakcie takich rozmów więź między nami zaczęła się coraz bardziej zacieśniać. Pewnego razu, kiedy znowu prowadziliśmy naszą nocną rozmowę, Martyna całkiem przypadkowo, a może i nie, wspomniała o swoich drastycznej przygodzie z dawnych czasów i w pewnym momencie chyba się z reflektowała, bo urywając w połowie zdania, stwierdziła: "Albo nie. opowiem ci o tym jak się spotkamy, bo teraz chyba nie jestem na to gotowa". Opowieść Martyny jednak była doprowadzona do momentu w którym każdy, gdyby dobrze pomyśleć, doszedł by do rozwiązania i ja wypowiedziałem jedno słowo, które Martyna bardzo cichym głosem potwierdziła. Szczegułów nie będę zdradzać ponieważ, jestem pewien, że Martyna spewnością by sobie tego nie życzyła. Dość na tym, że jeszcze bardziej, zacieśniły się po tej rozmowie między nami nasze więzi. Od tej pory niemal wszystko się zmieniło diametralnie i już nic nie było takie samo. Szacunek i podziw jaki zdobyłem dla tej dziewczyny, zadziwił mnie samego. W porównaniu z moimi trzema poprzednimi związkami, to relacja jaka zrodziła się między mną i Martyną o niebo przewyższała wszystkie trzy. Słuchając noc w noc przeżyć Martyny, przestałem się dziwić temu, że ona jest inna niż większość dziewcząt w jej wieku. Na samym początku nie zauważałem tego, albo nie zwracałem na to większej uwagi, traktując Martynę jak koleżankę, lub w najlepszym przypadku przyjaciółkę. Jednakże od pamiętnej rozmowy, coś między nami się stało, coś spowodowało, że finał był do przewidzenia. W czerwcu będąc w Krakowie, poznałem Martynę i przegadałem z nią przez telefon, 2 miesiące. Cały lipiec i sierpień A 25stego września, Martyna pojawiła się we Wrocławiu na dworcu. Wcześniej jednak, w naszych rozmowach, ustaliliśmy, że Martyna się do mnie wprowadzi Jako moja pełnoprawna dziewczyna. Oczywiście, pomijam nasze rozmowy prowadzące do tej decyzji, ponieważ dużoby pisać i rozwodzić się, przytaczając dialogi, które i tak są oczywiste, a które to dialogi już dawno krążyły między nami sugerująco, popychaj,ąc nas ku sobie. Decyzję o jej przeprowadzce też poprzedziło wiele dziennonocnych rozmów przy każdej okazji, ale nie obyło się bez problemów i jej przeprowadzkę poprzedziły pewne wydarzenia. Już kiedy Martyna była u mnie Z niewiadomych mi powodów, co jakiś czas atakowały ją bóle brzucha o dość dużej sile i nawet sama Martyna nie wiedziała co to jest, twierdząc, że z brzuchem to ona od małego miała problemy, a lekarze twierdzili, że wszystko jest ok. Do momentu, aż kiedyś z pracy nie zabrało jej pogotowie. W tym miejscu też przemilczę przyczynę jej bóli. Dość na tym, że przez niemal 3 lata, jej lekarz prowadzący twierdził, że nic się nie dzieje. Lekarz ten, od Martyny za samą wizytę, kasował180 pln. Martyna po tygodniu pobytu u mnie, wróciła do siebie i pewnego dnia, kiedy rozmawiałem z martyną, znowu rozbolał ją brzuch, ale tak mocno, że nie mogła mówić, ani się poruszyć. Po wzięciu leków przeciw bólowych jakoś tam mogła chodzić. Stwierdziłem, że dość tego i ja znajdę jej lekarza, który się nada. Wspólnymi siłami bo i ona przeglądała internet w tym celu, znaleźliśmy lekarza, który miał nawet 100 procent pozytywnych opinii. Martyna jeszcze tego samego dnia zarejestrowała się do niego na wizytę i pojechała autobusem, a ja siedziałem na szpilkach martwiąc się, żeby jej podczas tej podróży się nie pogorszyło. Lekarz ten stwierdził, że Martyna dostała wewnętrznego krwotoku, ale on nie wie gdzie jest jego źródło, a w międzyczasie bóle jej przeszły. Lekarz zalecił czekać na bóle, ponieważ podobno tylko wtedy, wytworzą się jakieś tam bąbelki, które odsłonią miejsce krwawienia i tak Martyna wróciła do domu. Bóle się jak na złość nie pojawiały, a kiedy nadeszły wreszcie po jakimś czasie, Martyna ledwo żywa pojechała do znalezionego w internecie lekarza. Okazało się, że jest tak źle z nią, że lekarz po zbadaniu jej, stwierdził, że to się nadaje już teraz na operację, ponieważ jest bardziej źle niż możnaby się spodziewać i że ona przyszła do niego niemal w ostatniej chwili. "Proszę panią" powiedział lekarz. "Gdyby pani przyszła do mnie godzinę później, nie rozmawialibyśmy teraz". I tak Martyna wylądowała w szpitalu, gdzie po niemal trzech dniach ją wypuścili z temperaturą 39,9. w ciągu tych trzech dni, odbyła się operacja Martyny i wycięli jej to, co wyciąć powinni, po czym na pytanie Martyny kiedy już leżała na sali po operacji czy wszystko z nią ok, pielęgniarka stwierdziła, że z punktu medycznego jest ok. Po tygodniu, kazali jej zdiąć szwy. Kiedy po zabiegu wracała do domu, okazałosię, że pod bluzką Martyna czuje jakąś wilgoć. Wróciła więc do gabinetu zabiegowego, a tam okazałosię, że szycie się rozeszło i trzeba było założyć nowe szwy. Powiedzcie jaki idiota, każe zdejmować szwy, po tygodniu po tak poważnej operacji? T o ja po wycięciu woreczka żółciowego szwy miałem zdejmowane dopiero po trzech tygodniach, a lekarz który je zdejmował, twierdził, że to i tak jeszcze za wcześnie przyszedłem i zdejmowano mi je na raty. No, ale wracajmy do Martyny. Kiedy już Bóle przeszły, ale nie na długo i wdała się gorączka, która też choć nakrótko zniknęła. Nowy Lekarz Martyny, kazał jej przyjść na kontrolę za 2 tygodnie, ale tej wizyty, niestety już nie doczekała. Okazało się, że ona ma jeszcze jedną zaległą rehabilitację kręgosłupa i że właśnie zadzwonili ze szpitala, że właśnie jest dla niej miejsce i jeśli chce, to ma im dać odpowiedź do następnego dnia. Martyna zdecydowała, że jednak skorzysta, tym bardziej, że miała to być jej ostatnia rehabilitacja w tym roku. W szpitalu miała być chyba 2 tygodnie, nie pamiętam teraz już dokładnie. Ze względu na fakt, że w miejscu w którym dane było jej przebywać zasięg komórkowy był marny, pozostało nam kontaktować się na nessengerze. Zresztą byłem o tym uprzedzony, ale w okolicy drugiego tygodnia, nagle, kontakt między nami się urwał. Nie mogłem się do niej do dzwonić, ani na messengera, ani normalnie na telefon. Nawet `nie wiecie, jak się wystraszyłem, że coś mogłoby się jej stać. Próbowałem kontaktu z nią co kilka godzin z marnym rezultatem, marnym, czyli żadnym. Ciągle włączała mi się poczta głosowa. Trzeciego dnia bez skutecznych prób, jakież było moje zdziwienie, kiedy poraz nie wiem który usiłowałem się do dzwonić do Martyny, w mojej słuchawce pojawiły się niemieckie komunikaty o tym, że numer jest teraz niedostępny. To mnie już całkiem zszokowało. Jak to? ale o co chodzi? Dla czego po niemiecku? Długo nie mogłem się otrząsnąć z doznanego szoku. Próbowałem kilka razy, myśląc, że może się przesłyszałem, albo co, ale nie, uparcie panienka w mojej słuchawce szwargotała o niedostępnym numerze po niemiecku. Teraz już całkiem nie wiedziałem co robić. Minął kolejny dzień i ktoś dzwoni na messengera. Kiedy zobaczyłem, że to Martyna, myślałem, że to sen jakiś i że zaraz się obudzę i że jej nazwisko za chwilę zniknie z wyświetlacza. Odebrałem połączenie i usłyszałem ją po drugiej stronie. Musiałem nieco ochłonąć, żeby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Wreszcie, udało mi się to. Martyna, co się dzieje? czy ty jesteś w niemczech? Zapytałem tak od po prostu, wiedząc, że ona ma dwóch braci u naszych sąsiadów. "Tak", Brzmiała odpowiedź wypowiedziana tak słabym głosem, że po prosiłem ją, żeby powtórzyła. "Tak". U braci? "Nie. W szpitalu, a ściślej rzecz biorąc w klinice, ale nic nie wiem i nie pytaj mnie, bo ja nawet nie rozumiem co oni do mnie mówią"". "Nie znam niemieckiego". Jak się tam znalazłaś? "Rozmawiałam z rodzinką z niemiec, przez kamerkę i nagle złapał mnie taki ból brzucha, że zemdlałam", a potem obudziłam się już tutaj. Martyna w niemieckiej klinice przeleżała prawie trzy tygodnie, ale przynajmniej niemcy znają się na swojej robocie, bo okazało się, że po ostatniej operacji, wdało się zakażenie i stąd te wszystkie bóle. Niemcy dość szybko postawili ją na nogi i mogła wracać, żeby zająć się bierzącymi sprawami. Wracając jeszcze na moment do Martyny wizyty u mnie, jednej z nocy kiedy tak leżeliśmy obok siebie w łóżku, powiedziałem jej o moich zasadach i że mam do niej pytanie, ale jeśli nie chce może mi odmówić lub kazać mi z tym nieco zaczekać. a Jedna z moich zasad jest taka, że żeby dziewczyna/kobieta, była moją partnerką, ja pytam, ona odpowiada, tak, albo nie. Nie ma tak, u mnie, że coś się dzieje samo i jak ktoś kiedyś zapyta: "Hmm no to jesteście parą. To jak się to stało"? I tu pada prosta odpowiedź: "aaaaa wiesz, tak jakoś samo wyszło". Ja muszę znać zdanie osoby z którą chciałbym się związać. Tak więc zadałem w nocy to pytanie: Martyna, czy chciałabyś zostać moją dziewczyną? Martyna bez wahania dała odpowiedź twierdzącą. Jakiś czas później posunąłem się w moich pytaniach dalej i zapytałem ją, czy chciałaby za mnie wyjść i tu też padła odpowiedź twierdząca, choć to z mojej strony było pytanie czysto hipotetyczne. Tyle, że przy odpowiedzi o małżeństwo było jedno zastrzeżenie. "Chciałabym, ale tylko ślub cywilny. Kościelnego nie uznaję". Przyznam, że ta odpowiedź była jak miód na moje serce :D. Bo ja ateista i ślub kościelny :D. Sami pomyślcie 😀 Po tej oświadczynowej chwili zasnęliśmy. C.D.N
Zauważyłem, że Martyna zatrzymała się, i czeka aż minie ją kolegaz koleżanką i za chwile szła obok mnie. "Hejo, co tam" Zagadnęła mnie. A nic jak tam spacerek? odbiłem piłeczkę i jakoś tam potoczyła się rozmowa z której prawdę móiąc, nic nie pamiętam. Martyna potem, wróciła na początek grupy i przez jakieś kilkanaście minut szła na przodzie, a ja standardowo styłu. Za tych kilkanaście minut, Martyna znowu zatrzymała się i czekała aż ją nasza grupa minie i znowu szła obok mnie i znowu rozmawialiśmy niepamiętam o czym. Później, dużo później koleżanka z poznania, co nieco mi rozjaśniła, ale i tak niewiele to dało. Podobno, rozmawialiśmy z Martyną o muzyce i magnetofonach szpulowych itd. Nie ma co, świetny temat na rozmowę z dziewczyną :D. Jak sobie pomyślę, że mogłem zrobić więcej w tej sprawie to możnaby to nazwać jednym słowem: Żenada! Martyna jeszcze kilka razy dołączała do mnie na tym spacerze i w pewnym momencie, to ja, wysworowałem się do przodu, dołączając do znajomka wynajmującego pokój i Martyny. Zaczęliśmy rozmowę od tak, o wszystkim i o niczym, przy czym kolega prawie milczał, a i sama martyna jeśli jej nie zagadnąć też niewiele miała do powiedzenia. Czas jakiś później, kiedy nasze wojaże po Krakowie dobiegały końca, nareszcie Martyna zaczęła jakąś tam konwersację z małą moją pomocą, a znajomek zajął się naszą "parą", która zaczęła się wygłupiać i nijak nie chcieli słuchać co on do nich mówi. W rezultacie, ja Martyna i znajomek od pokoju, stwierdziliśmy, że przecież sobie poradzą więc zaczęliśmy powrót do miejsca zamieszkania. Po spacerze, Martyna nie pokazała się więcej u nas i niemal cały czas do końca swojego pobytu spędziła ze znajomkiem od wynajmowanego pokoju. Kolejnego dnia, Martyna wyjeżdżała do siebie i nadszedł czas pożegnania. przy drzwiach wyjściowych z mieszkania, wszyscy się z Martyną pożegnali podając jej rękę, aż przyszła kolej na mnie. Martyna zamiast podać mi rękę jak wszystkim, objęła mnie i pożegnała się ze mną na tzw. misia. dużo później okazało się, że ten gest nie był bez znaczenia, a przynajmniej dla niej. Wracając jednak do wizyty Martyny, z tym zaproszeniem, według martyny to miałoby wyglądać tak, że znajomy, który wyszedł po mnie na Płaszów zaprosił ją do siebie dużo wcześniej, bo jakiś miesiąc przed moją wizytą. Nie znam celu zaproszenia Martyny do Krakowa, ale fakt, że Martyna wtedy wyszła z pokoju, spowodowany był tym, że ona myślała, że skoro jest zaproszona przez kuzyna, ten jakoś się też nią zajmie. tym czasem, jej kuzyn owszem, zajmował się, ale kimś innym i nie miał dla niej czasu, więc wyszła do kuchni, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła przyjeżdżając i tam zastał ją najemca pokoju. Podobno pociekło tam kilka łez. Najemca pokoju zaczął ją pocieszać a wieczorem znajomy, oświadczył, że Martyna śpi u najemcy. O tym wiem od niej samej, która historia jest prawdziwa? hmm: nie wnikam. Kiedy tak siedzieliśmy razem wszyscy w pokoju dwa dni wcześniej w trakcie rozmowy, powiedziałem Martynie o teamtalku i że jakby chciała, to mogę jej pomóc go skonfigurować i że tam, może poznać sporo ciekawych ludzi i po gadać na przeróżne tematy. Martyna zgodziła się i ściągnęła sobie aplikację, którą potem wspólnie z nią skonfigurowaliśmy. Nadała sobie nick: "Koliberek". Skąd pomysł na właś nie taki nick? Tego chyba najstarsi górale nie wiedzą. Dość, że Martyna wyjechała i wkrótce i ja stwierdziłem, że na mnie czas. Próbowałem namówić koleżankę z Poznania, żeby pojechała ze mną, bo w podróży we dwoje i raźniej i Wrocław po drodze do Poznania. Ostatecznie wracałem sam. Minął może tydzień od mojej wizyty w krakowie i któregoś dnia, mam odpalonego teamtalka, którego prawie nigdy nie wyłączam i słyszę komunikat: "Koliberek loguje się", a po chwili: "Dołącza się koliberek". Prawdę mówiąc, zapomniałem już o tym, że Martyna ma teamtalka ponieważ, potraktowałem tą przelotną znajomość właśnie jak przelotną i nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek dojdzie do przecięcia się naszych dróg. Koliberek wisiał czas jakiś na serwerze i naszym kanale i domyśliłem się, że Martyna nie wie co z tym dalej zrobić, bo nie powiedziałem jej, że w teamtalku prócz rozmów głosowych można też pisać. Napisałem jej wiadomość prywatną: "Martyna, nie słychać cię". Widać ona była bardziej ogarnięta, bo po chwili odpisała: "To co ja mam zrobić"? Wytłumaczyłem jej pisząc do czego służy żółty przycisk po prawej stronie na samym dole w rogu, ale i to niewiele dało, bo nadal jej nie było słychać. W pewnym momencie po prosiłem ją: "Wiesz co? a mogłabyś mi podać swój numer telefonu, to może w taki sposób, uda nam się to ogarnąć"? Po chwili dostałem jej numer i zadzwoniłem do niej. Okazało się, że ona ma coś po przestawiane w ustawieniach aplikacji i czytając mi opcje, ja, mówiłem jej co ma zaznaczyć, a co odznaczyć. Za czas jakiś, nareszcie było ją już słychać na kanale. Potem, jeszcze rozmawialiśmy o różnych głupotach i zakończyliśmy rozmowę. I tu pojawia się kolejna dziura w pamięci. Kiedy wiele dni później zapytałem Martynę, czy ona coś pamięta od momentu kiedy do niej zadzwoniłem, żeby jej pomóc z teamtalkiem, ona też odpowiedziała mi, że nic nie pamięta. Dziwne, bo przecież ktoś znas coś musi pamiętać. Moja pamięć wróciła do normy dopiero, długo po konfiguracji teamtalka, ale wtedy już ja, mia łem do Martyny zupełnie inny stosunek. Już wtedy było między nami jak w stosunkach niemal więcej niż przyjacielskich. Wtedy to zaczęły się rozmowy do rana noc w noc i niemal dzień w dzień, Martyna opowiadała mi o swoim życiu o którym możnaby książki pisać. O swoich nieudanych stosunkach rodzinnych i wielu innych wydarzeniach, jakie przeżyła. Niektóre niemal na samą myśl, "jerzą włosy na głowie.". W niektórych przypadkach aż ciśnie się pytanie: Gdzie był wtedy bóg którego tak wszyscy ubustwiają i mówią, że on jest taki dobry? C.D.N
"Cześć Krissu"! Cześć, widzę, że nie jesteś sam. Wcześniej jednak, kiedy dostałem zaproszenie, wiedziałem, że nasza wspólna koleżanka z Miasta w którym rządzą koziołki, jest u naszego znajomego, ponieważ poniekąd od jakiegoś czasu wiedzieli o tym wszyscy zainteresowani, więc raczej moje zdziwienie było takie sobie. Zanim jednak doszło do naszego spotkania, dość długo ustalaliśmy nasze położenie gpsowe. Dworzec w płaszowie, składa się z dwóch peronów. Na który wjechał mój pociąg za diabła nie wiedziałem. Liczyłem jednak na elokwęcję znajomego, który mnie nie zawiódł. Jednak, że kiedy ja, byłem na peronie przy jednych schodach, on znalazł się także przy schodach, tyle, że po przeciwnym końcu peronu. Jakoś jednak ostatecznie się znaleźliśmy. Z dworca Płaszów pojechaliśmy do niego do domu. Coś tam zjedliśmy w pizzerii, a potem był czas na sjestę i na to, żeby pogadać z koleżamką z którą przyszedł nasz znajomy na Płaszów. Tym bardziej, że znałem ją tylko ze słyszenia na teamtalkowych serwerach. Po spędzonych dwóch dniach u niego, radośnie nam doniesiono, że na następny dzień, przyjeżdża jego kuzynka, na zaproszenie innego znajomego, który wynajmował pokój w tym samym mieszkaniu. Myślę sobie, ok, nic mi do tego, skoro jest zaproszona przez kogoś innego. Nie wnikałem więcej w temat, aż do dnia następnego, kiedy to w drzwiach stanęła Blądynka wzrostu krasnoludka i figurze niedożywionego biedactwa, które przewróci się, przy najmniejszym przeciągu. Kiedy jednak w drzwiach ukazała się rzeczona blądi, ja, mniej więcej wypytałem naszego znajomego kto ona i w ogóle. Na to on, że jest bardzo młoda z naciskiem na bardzo i że on, tak naprawdę, to nigdy nie umiał z nią rozmawiać bo ona jest dziwna, Jak dziwna? zapytałem. "No nie umiem z nią podjąć żadnego tematu na dłużej i w ogóle". Nie powiem, trochę mnie to zaintrygowało i postanowiłem się jej przyjrzeć. Kiedy konwenansom stało się zadość, wróciliśmy wszyscy do swojego grajdołka, a kuzynka naszego znajomego, została z tym, który wynajmował pokój. Po kilku minutach, rozległo się pukanie do naszego pokoju i weszła nasza blądi. "Cześć", powiedziała i podając rękę tylko mnie, powiedziała: "Jestem Martyna". Na początku nie zwróciłem na to większej uwagi, ale potem, okazało się, że tylko ja, tak naprawdę, byłem jedynym nieznajomym dla blądi. Usiadła na wersalce i milczała, stwierdziłem, że jeśli nikt się nie odezwie, to możemy tak we trójkę milczeć do jutra. Zacząłem więc rozmowę z naszym nowym gościem. Powiedz mi Martyna, czym ty się tak w ogóle zajmujesz w życiu? "Jestem technologiem i programistą maszyn cnc". Ooo to musi być ciekawe zajęcie. "Niekoniecznie". Dla czego? "Bo jest to praca na trzy zmiany i wszystko zależy od tego, jaki szybki przy takiej maszynie jesteś". Hmm: a mogłabyś jaśniej? "Chodzi o to, że raz na 4 sekundy z maszyny wychodzą gotowe produkty, a ty w tym czasie musisz je łapać i pakować do foliowych torebek, a jeszcze nie raz można się po parzyć, bo taki produkt po obróbce jest jeszcze gorący". Czy na takiej maszynie może pracować każdy? "nie, na każdej. Są takie dwie, naktóre przeszkolenie, mam ja i jeszcze jedna moja obecnie przyjaciółka". Patrzyłem na tą dziewczynę i coś mi od początku w niej nie pasowało. Wreszcie zaryzykowałem, i zapytałem bez ogródek: Martyna, mam dziwne wrażenie, ale nie wiem, czy mi odpowiesz. "No dawaj". Otóż mam wrażenie, że masz jakieś problemy osobiste i myślę, że są to problemy natury bardziej osobistej, niż tylko kłutnia z najlepszą przyjaciółką. "Tak" Zabrzmiała ledwo dosłyszalna odpowiedź. I pewnie nie chcesz o tym rozmawiać? "Nie chcę, nie teraz i nie tutaj". W tym czasie kiedy ja rozmawiałem z Martyną, mój znajomy i znajoma z Poznania byli zajęci "rozmową" ze sobą, mimo, że siedzieliśmy przy wspólnym stole, ja na krześle, a na przeciwko mnie Martyna i nasza znajoma "para". Wreszcie, Znajomy, który wyszedł po mnie na Płaszów, został prze zemnie telepatycznie olśniony, bo zaproponował nam coś do picia. Martyna, teraz nie pamiętam, ale chyba odmówiła. Posiedziała z nami jeszcze jakiś czas i wyszła. Odniosłem wrażenie, że może posunąłem się za daleko w swoich dociekaniach i może to ją jakoś zdenerwowało,, bo już więcej tego dnia się nie pokazała. Dzisiaj wiem, albo myślę, że wiem, ponieważ znam dwie historie jej wyjścia i ani jedna, ani druga nijak nie chcą do siebie pasować. Kiedy rozmawiałem o tym z moim znajomym, ten twierdzi, że to nie on ją zaprosił i wedle jego "zeznań, po pierwsze, wszyscy czworo mieliśmy spać u niego w pokoju, zresztą faktycznie było miejsca sporo, jakoże były ciepłe noce, a ja, zarezerwowałem sobie "kuszetkę" na balkonie i tam właśnie spałem niemal przez cały mój pobyt w Krakowie. Ostatecznie Martyna spała w pokoju u znajomka, wynajmującego pokój. Pomyślałem sobie, że skoro oni wszyscy się znają i skoro Martyna została zaproszona przez innego lokatora, nie zdziwiło mnie to, że zdecydowała się spać właśnie tam, a nie z nami. Kolejnego dnia, nie pamiętam kto, rzucił pomysł, żebyśmy się wybrali wszyscy razem, na wspólny wieczorowonocny spacer. Jak postanowiono, tak i zrobiono. O godzinie mniej więcej 20stej cała nasza piątka, wyruszyła na podbój krakowa. Oj to był długi spacer i szczerze powiedziawszy niewiele pamiętam. Pamiętam jednak kilka wydarzeń z tego spaceru. Martyna ze znajomym wynajmującym pokój, szła na początku, potem szła nasza "para" i na samym szarym końcu ja. W pewnym momencie zastanawiałem się co ja tu w ogóle robię. Poczułem się jak to przysłowiowe koło u wozu i powoli zacząłem się zastanawiać nad powrotem do Wrocławia, ale wtedy, wydarzyło się coś. C.D.N
Tak sobie myślę,że czas by przejść do czasów obecnych. Historia, którą chciałbym wam przybliżyć jest dość dziwna, a ściślej mówiąc, zadziwia mnie samego, ale i nie tylko mnie. Każdy kto o niej usłyszał dziwi się wraz ze mną i są na jej temat zdania podzielone. Jedni mówią: "No i dobrze niech wam się", Inni mówią: "nieee! Ty zastanów się w co ty się pchasz"! Jeszcze inni, mówią: "To się nie uda! to nie może się udać"! Ilu ludzi, tyle zdań i co z tym zrobić? A zaczęło się niewinnie, od telefonu pewnego mojego kolegi, którego imienia nie wymienię, jak i nie wymienię imion innych uczestników tej historii poza jednym, które brzmi: Martyna! Długo zastanawiałem się, jak się zabrać za ten wpis i zapewne i tak nie oddam wszystkiego tego, co moim zdaniem, powinno się w nim znaleść. Powód jest banalnie prosty. Ja po prostu nic nie pamiętam o ironio :D. A i żeby nie było, nic nie piłem, poza miłością :P. A było to tak: Któregoś wieczoru, lub wieczora, jak kto woli, siedzę ja sobie u siebie w mieszkanku, i zastanawiam się, co ja jutro włożę do gara, bo do wypłaty tydzień, a w kasie pusto. Owszem, coś nie coś jeszcze miałem w lodówce, ale na tyle, że przy dobrych wiatrach na styk, starczyło by mi żarcia na ten tydzień, a potem wypłata i już luzik. Nagle dzwoni telefon. Odbieram, a po drugiej stronie znajomy z teamtalka mieszkający w Pięknym mieście Kraka. "Cześć", aaa cześć! co tam? "Słuchaj Krissu, może byś do mnie wpadł"? Hmm: no wiesz, ja, jakby nie mam kasy bo jestem przed wypłatą. "Eeee, nie przejmuj się, postawię ci bilet". Hmm: no nie wiem, nie wiem, jakoś nie bardzo lubię mieć świadomość, że wiszę komuś jakąś kasę, choćby najmniejszą. "Dobra Krissu, nie wygłupiaj się tylko wpadaj, kupię ci bilet i ci go wyślę". Rad, nie rad zgodziłem się, ale jakoś tak bez przekonania. Od tej rozmowy, minęły 3 dni i przez te 3 dni zaległa cisza na linii Wrocław Kraków. Trzeciego dnia pod wieczór dzwoni telefon, "Cześć Krissu, właśnie kupiłem ci bilet i zaraz ci go prześlę, tylko powiedz mi gdzie mam go wysłać"? Hmm wyślij może mmesem. Za chwilę przyszedł mms Ej, ale ja widzę tutaj tylko kod kreskowy, a nie widzę gdzie jedzie pociąg i całej reszty szczegułów, które powinny się na takim bilecie znajdować. "To dziwne, ale dobra, spróbuję z innej aplikacji zakupić, a ten zwrócę i później się do ciebie odezwę". Za czas jakiś ponownie dzwoni telefon: "Cześć, mam już nowy bilet". Ok no to wyślij mi go na maila tym razem. Po chwili miałem bilet na mailu. I tak chcąc nie chcąc musiałem wyjechać do Krakowa, choć bardzo, ale to bardzo mi się nie chciało ruszać z domu, na Wrocław, a co dopiero taki kawał. Umówiliśmy się, że nasz znajomy wyjdzie po mnie na stacji Kraków Płaszów. Rzadko jeżdżę sam pociągami w tak dalekie trasy, ponieważ, zawsze mam obawę, że przysnę w pociągu i przejadę stację, na której powinienem wysiąść. Gdyby to był wrocław to przejechanie przystanku, wiązało by się tylko z faktem, że muszę przejść przez skrzyżowanie na przystanek przeciwny i stracić trochę czasu, na oczekiwanie na coś co zawiezie mnie spowrotem. Z pociągami już nie jest tak prosto, bo po pierwsze, żeby się wrócić, trzeba kupić bilet powrotny, trzeba wiedzieć czy i kiedy będzie pociąg w drugą stronę i nie da się wsiąść w byle jaki, jak to śpiewała swojego czasu Maryla Rodowicz. A co najważniejsze trzeba przynajmniej trochę oriętować się w topografii stacji na której wysiedliśmy. Osoba widząca nie ma z tym problemu, bo na takiej stacji, nawet najmniejszej, zawsze są tablice informacyjne, mówiące, gdzie są kasy i jak wyjść z dworca na miasto itp. Osoba, która widzi, tyle co ja, już ma z tym problem, zwłaszcza, kiedy na rzeczonej stacji nie ma nikogo w promieniu 100 metrów, żeby się zapytać o cokolwiek. Z podobnymi obawami wyjechałem z Wrocławia w kierunku Krakowa. Kiedy osiągnąłem Kraków główny, zadzwoniłem, do znajomego i po informowałem go gdzie jestem Przed stacją Kraków płaszów są tzw, semafory, na których pociąg musi się zatrzymać i tak stało się tym razem. Ja, nie wiedziałem, że są tam te semafory, więc kiedy pociąg się zatrzymał, przyznam, że trochę spanikowałem, że to może już ta stacja, ale wyglądając przez okno, nigdzie nie widziałem niczego, co przypominałoby choć trochę płytę peronu, a widok miałem tylko na jedną stronę pociągu. Żeby zobaczyć co jest po drugiej stronie, musiałbym przejść do drzwi i tam spokojnie sięrozejrzeć. To jednak było niemożliwe ze względu na zalegających korytarz innych wysiadających podróżnych, musiałem więc spokojnie czekać na rozwój wypadków. Z ulgą stwierdziłem za minutę, kiedy pociąg wreszcie ruszył, że to były tylko semafory, a Kraków Płaszów, to te betonowe płytki, które pokazały się właśnie za oknem wagonu. Kiedy wysiadłem z pociągu, jakiś czas upłynął zanim odnaleźliśmy się z moim znajomym, który jak się okazało przyszedł, ale nie sam. C.D.N
U mnie też nie było lepiej, zwłaszcza po ostatnich występach Katarzyny u nas w domu, Ciągle powtarzano mi, że zrobiłem błąd, że nie ratowałem związku z Joanną i że Joanna była najlepszą partią dla mnie "Biednego" Niewidomego, bo tylko ona zawsze stawała murem za mną i co ja teraz zrobię, bo teraz to żadna mnie nie ze chce, a Katarzyna jest nie dla mnie, bo jest materialistką i źle jej z oczu patrzy, (zwłaszcza z tego usuniętego). :P. ale ja, byłem tak zabujany w Katarzynie, że ich gadanie miałem w głębokim poważaniu, i uważałem, że lepiej od nich wiem, jaka jest, bo z nią przebywam i śpię. Oni mi nigdy nie zapomnieli tego, że zerwałem z Joanną i przy byle okazji, nie omieszkiwali mi tego wypomnieć zwłaszcza Św.p ojciec, który był wręcz zafascynowany Joanną. Katarzynę jedynie tolerował, a najczęściej nie zauważał. Teraz, wypadałoby poruszyć sprawę mieszkania w której to sprawie, moi też niemałą rolę odegrali. Jednakże poświęcę temu osobny wpis. Za czas jakiś nie wiem, może 4 lata później, nie pamiętam dokładnie, dowiedziałem się, że fundacja katarynka organizuje coś na kształt aktywizacji osób niepełnosprawnych i że jest to kurs gdzie nie dość, że płacą za to, że sietam chodzi, to jeszcze dają jeść. Powiedzcie sami, kto by nie skorzystał? Bez wahania zapisałem się na ten kurs i tam poznałem fantastycznych ludzi Między innymi Romualda, który odegrał w moim życiu dość sporą rolę i może teraz mniej, ale w jakiś tam sposób nadal odgrywa. Romuald to człowiek, ciekawy od choćby dla tego, że jest samotnikiem i jak się dowiedziałem nie raz i nie dwa potrafi bez uprzedzenia zniknąć i nikt nie wie gdzie, nawet jego najbliżsi nie mają pojęcia gdzie on wtedy przebywa. Romualdowi też należałby się osobny rozdział, ale nazbyt mocno jest, a może był związany ze mną i Katarzyną. Romuald to były borowiec i dobry psycholog o wielu zdolnościach wierzący w fizykę kwantową. Dla niego, wszystko to, co wokół nas jest, bez fizyki kwantowej nie istniałoby. Wszystko jest energią i td. itp. jednakże nie wmawia nikomu swoich racji. Jego zdaniem, niech sobie każdy wierzy w co chce byle było mu dobrze. Postawa dobra, ale czy słuszna? Dla niego być może tak , jak dla mnie faktem jest, że jestem boski :D. Skończył się kurs, a nasza grupka pod czas jego trwania, umacniała swoje więzi i nawet po zakończonym kursie spotykaliśmy się w ogrodzie botanicznym na świeżym powietrzu. Poznałem Romualda z Katarzyną i to był muj błąd życiowy. Nie, to nie była wina Romualda, tu zadziałało coś w Katarzynie. Katarzyna tak zawzięła się na Romualda, że ten nawet nie zauwaŻył jak został sprytnie omotany przez jej sieć.A że nie zauważył, to wyszło dużo później. Z czasem, Romuald zaczął nas unikać, a im bardziej on unikał nas, tym bardziej Katarzyna, robiła wszystko, żeby go mieć na oku. Nagle, kontakty wszelkie z Katarzyną urwały sięjak nożem uciął. Nie odbierała ode mnie telefonów, nie odpisywała na moje smsy, aż wreszcie, postanowiłem, że zadzwonię do Romualda. Nagłe zerwanie kontaktów, nastąpiło zaraz po wspólnym sylwestrze, gdzie był Romuald i Dariusz M też wtedy był. Cześć Romek. "Cześć". Czy wiesz coś o Katarzynie? no wiem, a co? bo nagle urwał mi się z nią kontakt i nie odbiera moich telefonów, ani nie odpisuje na smsy, "wiesz, ona chyba nie chce z tobą gadać, ale nie wiem czemu". Potem dowiedziałem się, że to, że nie odbierala, było wynikiem, tego, że zwyczajnie mnie zablokowała. Kolejna kobieta robi mi coś takiego, że nic, tylko iść "i się rzucić pod samolot. Po trzech miesiącach nie wiem, czy był to wpływ Romualda, czy inny, wreszcie odezwała się sama. Miałem do niej tyle pytań,a co drugie to: "Dlaczego"! "dlaczego"! "Dlaczego"! Przecież było nam tak dobrze tyle razem przeszliśmy, pokonaliśmy tyle przeciwieństw, które usiłowały nas rozłączyć, więc "Dlaczego"? W jednej chwili przypomniały mi się wszystkie numery które robiliśmy w KFC personelowi, jak zamienialiśmy się imionami tak, że personel wkońcu głupiał kto jest kim, jak temu samemu personelowi zrobiliśmy niespodziankę w postaci koszulki z napisem wasz zwariowany klient, wszystkie koncerty w których braliśmy udział i jacy po wyjściu byliśmy szczęśliwi i wiele innych naszych wyczynów, a przede wszystkim jak bardzo ją pokochałem i kocham do teraz. Kiedy się wreszcie do mnie odezwała, Wbiła mi nóż tak głęboko, że głębiej się chyba nie dało już. Odebrałem telefon, a po drugiej stronie ona, "Cześć" Cześć Kasieńko nareszcie dzwonisz, co się stało, że tak postąpiłaś? "Nie przeszkadzam"? Jakbyś przeszkadzała dawno bym ci o tym powiedział. "Posłuchaj, chciałabym się spotkać i chciałabym, żebyśmy razem z Romualdem we trójkę pojechali na mały wypad. Prawdę mówiąc ucieszyła mnie ta propozycja, po tak długim rozstaniu, bo nie wiedziałem, choć już przeczuwałem co się kroji. I pojechaliśmy do Hełmna. Spędziliśmy tam cały dzień następny i wszystko było by ok, gdyby nie fakt, że Katarzyna, cały czas szła obok Romualda, na tyle blisko, że ja zmuszony byłem iść za nimi, chociaż oboje twierdzili, że przecież jest miejsce i dla mnie między nini i mówiąc to, faktycznie na moment odsuwali się od siebie, ale po kilku metrach, znowu odległość między nimi malała i znowu musiałem iść styłu. Już ten fakt dał mi sporo do myślenia. Oni udawali, że wszystko jest ok i doskonale bawili się w swoim towarzystwie, a ja styłu zaczynałem żałować, że zgodziłem się na ten wyjazd. Kiedy wracaliśmy do Wrocławia, Katarzyna tak wymanewrowała numerami biletów, że ja siedziałem, na przeciwnym siedzeniu, a Romuald i ona siedzieli razem. W pewnym momencie naszej podróży, Katarzyna stwierdziła, że chyba się zdżemnie i ułożyła się tak, że głową leżała na poduszce z własnej kurtki, a jej nogi spoczywały na kolanach Romualda, który nie reagował na ten gest czy jak tam możnaby to nazwać. Ja niestety siedząc na przeciw musiałem aż do Wrocławia na to patrzeć, bo nawet ie było jak wyjść z przedziału, bo musiałbym budzić innych, żeby zrobili mi miejsce, żebym przeszedł do drzwi. Największą perfidią był fakt, że w moje urodziny, Katarzyna powtórzyła jeszcze raz ten sam numer w pociągu kiedy wracaliśmy z chyba Szczecina, gdzie wspaniałomyślnie, postanowiono, że kupię sobie mikser audio, który to mikser dla mnie wynalazł gdzieś na allegro Romuald. To był ostatni raz kiedy Katarzyna mnie zraniła najgłębiej jak się dało. Zadzwoniłem po tym wszystkim do niej i tym razem odebrała bez problemu. Co to miało być? "wiesz, ja się chyba wypaliłam i nic do ciebie już chyba, nie czuję". Jakby mi ktoś w łeb kafarem przywalił. Ona, najukochańsza, po 15stu latach mówi mi takie rzeczy? A już po sylwestrze coś nie grało bo nawet śpiąc ze mną nie chciała się przytulić i od czasu do czasu, słyszałem: "Zostaw mnie, jestem zmęczona". Czym? pytam ją. "Oj człowieku,przestań drążyć, jakbyś niewiedział". No niby nie wiem. "Oj, praca, sprzątanie w domu, daj odpocząć". I zasypiała, odwrócona do mnie plecami. Rano po przebudzeniu też już nie zbyt chętnie ze mną rozmawiała, tłumacząc, że jest zła, ponieważ jest z kolei nie wyspana i nie ma humoru, Dziwne, bo jakoś do tej pory humor był. A teraz Słowa: "Wypaliłam się i nic do ciebie nie czuję". Bardzo długo odchorowałem to rozstanie i z objawami nerwicy wylądowałem w szpitalu. Prawie 3 lata trwało, zanim doszedłem jako tako do siebie. Rozmawiałem potem z Romualdem uświadamiając mu, w czym tak naprawdę brał udział. Nic nie zauważyłeś? "nie". No pociągi i jej nogi na twoich kolanach, ciąg łe przebywanie w twoim towarzystwie nawet wtedy kiedy było to zbędne itp, itd. Wyliczałem mu wszystko co pamiętałem, a jemu jakby coś zaczęło świtać. na koniec, zapytałem go: Czy ty Romek nie widzisz, że ona się w tobie zabujała? " tak? a ja myślałem, że to tak tylko po przyjacielsku, bo wiesz, ja, nie chcę żadnej kobiety". Przyznam, zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Jak to nie chcesz? " Bo widzisz, ja po pierwsze jestem już nieco schorowany i dla tego już nie służę w borze". "Mam zaawansowaną cukrzycę, jestem po dwóch zawałach, mam problemy z nerkami i cholera wie z czym jeszcze. Nie chcę nikogo obciążać moimi problemami". To co teraz zrobisz? ona rzeczywiście się w tobie Kocha. "Załatwię to" powiedział i za tydzień po Romualdzie ślad wszelki zaginął. Okazało się w krótce, że jest w Warszawie i nie chce wracać, żeby go Katarzyna nie nękała. Katarzyna wkońcu doszła do wniosku, że czas by się ze mną rozliczyć z rzeczy materialnych i za jakiś czas Zadzwoniła do mnie, z pytaniem, czy chcę na powrót laptopa, którego dałem jej na urodziny "Lenovo joga". Oszalałaś?! od kiedy to oddaje się prezenty? To, że pomieszało ci się w głowie, nie znaczy, że mam zabierać ci prezenty, które ode mnie dostałaś. " ja jednak chciałabym ci go oddać, albo przynajmniej w miarę możliwości spłacić". Nie odezwałem się więcej w tym temacie,a niebawem zaczęła spływać od niej kasa za sprzęt, który dostała ode mnie na urodziny. Później umarł mój ojciec i będąc sam w ieszkaniu, nie miałem do kogo się zwrócić i komu wyżalić, więc zadzwoniłem do niej, wyraziłem swój żal, że była ze mną tyle lat, anawet na pogrzeb mojego ojca nie poszła choć na chwilę. Na co ona odpowiedziała mi, że nie poszła celowo, bo wiedziała jaki stosunek ma do niej moja rodzina. Kilka razy jeszcze do niej dzwoniłem, mając nadzieję na nie wiem co, aż któregoś dnia w trakcie rozmowy, po kilku miesiącach, zapytałem jej: Masz kogoś? "Tak" Jak ma na imię? "Tomasz". Jak się poznaliście? "W pociągu". To pewnie teraz twoi rodzice są zadowoleni, bo pewnie jest wykształcony. "Tak". Nie pytałem o jego wykształcenie i o kierunek i więcej się do niej nie odezwałem, choć kasa nadal spływała. Ona, która uniknęła śmierci, która dzięki mnie wyszła z lekomanii, ona wreszcie, którą kochałem jak nikogo na świecie, "wyrzuciła" mnie na śmietnik uczuć. Pozbierałem się wreszcie po tych trzech latach i teraz już jestem innym człowiekiem, który nieco inaczej spogląda nażycie z perspektywy czasu.
Ps:
Myślę, że moji rodzice tak ubustwiali Joannę, ponieważ jej rodzice obiecali jej pół bliźniaka po dziadku, który za czas jakiś zmarł. Dzisiaj Joanna ma już dziecko i męża i ma problem, bo nie wiadomo czy jeszcze będzie chodzić i czy będzie kogokolwiek poznawać. Na skrzyżowaniu na przejściu dla pieszych potrącił ją samochód i jest teraz podobno "Roślinką" koło której trzeba wszystko robić. I tak kończy się rozdział mojego życia, któremu na imię było Katarzyna.
W anglii mieliśmy pierwszy konflikt z Katarzyną, ponieważ dowiedziałem się, że kiedy my bawiliśmy się u angoli, rodzice Katarzyny, debatowali, jak nas rozdzielić. Wtedy to Katarzyna uparła się, żebym skończył przynajmniej liceum, matury nie wymagała, ale liceum chociaż. A dowiedziałem się o tym od niej po jej rozmowie z rodzicami. Byliśmy u angoli dwa tygodnie i któregoś dnia tam, Katarzyna zagadnęła do mnie, że ona ma tego wszystkiego już dość i najlepiej byłoby, jakbyśmy się rozstali. Jakimś cudem udało mi się zażegnać chwilowo angielski konflikt i powiedzmy, że do końca naszego pobytu tam, było znośnie i nawet się nie kłuciliśmy. Po powrocie do Polski, wszystko minęło jak nożem uciął. Przez kolejnych kilka lat już się nie kłuciliśmy, już było ok i wszystko wróciło do prawie normy, Prawie, bo pomysł ze skończeniem przeze mnie liceum nadal był numerem 1 w naszych rozmowach. To był warunek, żebyśmy wreszcie mogli iść jak ludzie do rodziców Katarzyny, bo oni chyba się mnie poprzez brak wykształcenia, wstydzili, a i sama Katarzyna czasami choć rzadko, powtarzała jaka to jest między nami różnica intelektualna, ale nie , nie było większych spięć na tym tle między nami. Paradoksem w tym wszystkim było to, że jej rodzice też nie mieli lepszego wykształcenia. Ojciec również po szkole zawodowej,a matka po liceum pielęgniarskim i oni mi kazali zerwać z nią, bo co? bo była z nas intelektualnie taka sama para jak z nich. Czy to nie śmieszne? Kazała mi to za duże słowo, ale powiedzmy, że wisiało to nad nami cały czas. Cały czas, wyczuwało się w powietrzu, pytanie: "Kiedy się to skończy"? może teraz? Wreszcie, żeby ją zadowolić zacząłem szukać czegoś takiego, żebym mógł jednak to liceum skończyć. Zacząłem od eskk, ale okazało się, że nie mam się co wysilać, bo co z tego, że będę się w tym eskk uczyć, jak komisja okręgowa nie ma kadry na podorędziu, która by mi sprawdziła testy w braile'u. Musieliby dodatkowo wynająć nauczycieli do komisji. Spróbowałem w cosinusie. Tu też nic z tego, ponieważ, kiedy dyrekcja dowiedziała się, że jestem brailakiem, dyrektorka tegoż powiedziała mi, że jej jest bardzo przykro, ale ona mnie nie przyjmie ponieważ ja, pisząc braile'm stukaniem maszyny tudzieżby innego narzędzia do pisania, będę rozpraszać innych, a dla mnie jednego nie będą niczego dostosowywać, bo im się to zwyczajnie nie opłaca. I w ten sposób kolejna placówka odmówiła mi nauki. Wreszcie, dowiedziałem się, że w mojej byłej szkole otwarto liceum dla dorosłych. niewiele myśląc, pojechałem tam,a tam znowu schody, bo dowiedziałem się, że już jestem za stary na ich liceum, ponieważ oni tam, przyjmowali do 24 roku życia, a ja miałem już 26. I tak na kilka lat, skończyła się moja bajka o liceum, które wreszcie skończyłem dużo późnieji już po związku z Katarzyną, ale o tym będzie później. Kiedy zaczął się mój związek z Katarzyną, zaczęliśmy chodzić na różne koncerty głównie związane z poezją śpiewanąi tak często bywaliśmy na koncertach Janusza Radka, ilekroć byliśmy w bieszczadach zawsze uczestniczyliśmy w corocznym koncercie poezji śpiewanej w tematyce gór o nazwie rozsypaniec itp. A także załapaliśmy się na menedżerkę Tamary Kalinowskiej, ale o tym już pisałem w innym wpisie. Nareszcie coś się działo. Z upływem lat, Katarzyna przygasała choć nie do końca bo za czas jakiś przyjęła się do Krakowa na agh na podyplomówkę, na kierunek dotyczący energii odnawialnej i uczęszczała tam 2 lata. Wreszcie i tą uczelnię ukończyła. My jednak wróćmy do Wrocławia gdzie Katarzyna wynajmowała pokój. Kiedy już nasz związek zaistniał na serio, przeprowadziłem się do niej i razem mieszkaliśmy w tym wynajmowanym pokoju. Przez ten czas, intensywnie poszukiwaliśmy pracy dla kogokolwiek z nas. Wreszcie niestety nasz czas minął, ponieważ zadzwoniła do niej matka i kategorycznie, zarządała, żeby wracała do Świdnicy skąd wyjechała, skoro nie ma tam dla niej pracy. Nie pomogły łzy i tłumaczenia. jej matka była nieugięta. I koniec, końców Katarzyna spakowała się i wyjechała, a mnie, prosiła, żebym ten pokój jeszcze zatrzymał na kilka tygodni, bo może ona jeszcze wróci. Mieszkałem tam jeszcze 3 miesiące, a ona przyjeżdżała domnie. Potem, jej rodzice kupili dla niej kawalerkę w Dzierżoniowie i sprawy się same naprawiły, bo teraz kiedy ona miała mieszkanie, ja mogłem do niej jeździć. Tak było przez 7 lat. Ze względu, na to że ona dostała pracę we firmie swojego ojca w ciągu tygodnia, była zajęta, jak każdy pracujący człowiek i do domu zjeżdżała zmęczona, więc i nic tam było po mnie. Przyjechałbym i co? ona po pracy obiadek i spać,a następnego dnia musiałbym znowu wracać do domu. Dla tego, spotykaliśmy się w weekendy, kiedy mieliśmy dla siebie całe trzy dni, a wponiedziałek rano, wstawałem razem z nią i razem z nią busem, jechałem do Świdnicy, gdzie przesiadałem się na autobus do Wrocławia, a ona, wysiadając przystanek przed dworcem pks, szła do pracy. I tak od weekendu, do weekendu mijał nam czas. W pewnym momencie naszego związku zaczęliśmy nawet planować dzieci, bo tylko dziecka brakowało do pełni szczęścia, Ktoś zapytałby, dlaczego w takim razie nie pobraliście się? Ona sama kiedyś poruszyła ten temat i stwierdziła, że ślub to porażka, bo w razie rozwodu, idzie kupa kasy na prawników i rozprawy sądowe to po pierwsze, a po drugie, jej papierek nie jest do niczego potrzebny. Ucieszyło mnie to nawet nie powiem, bo ja jestem nadal tego samego zdania. Brak małżeństwa, to same oszczędności. Chyba, że ktoś naprawdę tego pragnie no to trudno, poświęcę się, ale sam chyba nigdy nie wyjdę z tego typu propozycją. Zatem i w tej kwesti doszliśmy do porozumienia. Potem mieszkanie w Dzierżoniowie zostało sprzedane i Katarzyna kupiła mieszkanie w Świdnicy, bo to i bliżej do pracy i rodzice tam mieszkający mieliby bliżej. A niewiele brakowało, a to ja byłbym właścicielem jej mieszkania w Dzierżoniowie, gdyby nie moja cudowna rodzinka, ale to jest historia o której nawet nie warto wspominać. Tacy jak ja, chyba już zawsze będą mieć pod górkę, zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę. Wtedy, kiedy mogliby pomóc i byli w stanie olali mnie dokumentnie. Wiele awantur z tego tytułu było i zapewne jeszcze będzie. C.D.n