Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Katarzyna cz. 3

Od tych wydarzeń minął tydzień i przez ten tydzień, ani ja, ani Joanna nie kontaktowaliśmy się ze sobą. Myślę sobie, koniec to koniec, ale też nie można tych 9ciu lat przekreślić od tak po prostu. Zebrałem się i bez zapowiedzi, pojechałem do Joanny.W między czasie zadzwoniła Katarzyna, zapraszając mnie i Joannę na obiad. Powiedziałem Joannie o tym zaproszeniu, na co ona powiedziała, że ona tam nie pójdzie i że mnie też zabrania. No nie! Zaraz, Zaraz! Na początku związku, rozmawialiśmy o zazdrości i przyjęłaś moje poglądy w tej sprawie, Jeśli nie pójdziesz ze mną tam, to przykro mi, ale pójdę tam sam. "Jeśli do niej pójdziesz, to możesz o nas zapomnieć". Zastanów się jeszcze, jesteśmy zaproszeni oboje. "Nie"! no dobra, wobec tego idę sam, "Idź i nie wracaj"! Z Joanną byliśmy razem 9 lat więc chyba należy mi się choć trochę zaufania. Tym czasem, jak widać Joanna nie miała go dla mnie wcale. Gdybym chciał zrobić "skok w bok" to przez te kilka lat, miałem potemu doskonałe warunki. Ja jednak jestem monogamistą i raczej jeśli decyduję się na to, żeby z kimś być to nie rozglądam się za kimś jeszcze, co nie znaczy, że nie mogę mieć znajomych, kolegów, że o koleżankach nie wspomnę nawet. To samo tyczy się drugiej strony. Zawsze w każdym związku, podstawą jego przetrwania jest wzajemne zaufanie, jeśli go nie ma, to związek też nie ma sensu. Poszedłem więc sam na obiad do Katarzyny na jej wynajmowane mieszkanie. Zjedliśmy dobry obiad i Katarzyna zaczęła się przede mną otwierać. Jakiś czas temu, zanim mnie poznała, kilka miesięcy wstecz, miała faceta, którego jej rodzice nie akceptowali ponieważ ich zdaniem, istnieje między nimi spora przepaść intelektualna. Ona po studiach, on po zawodówce. Trzeba przyznać, że schemat się powtórzył, ona po ochronie środowiska, ja po zawodówce z wyuczonym zawodem: ślusarz. Mnie jej rodzice też nie zaakceptowali z tego samego powodu, no ale do rzeczy. W związku z tym, że nie było akceptacji ze strony jej rodziców jej wybranka, wzięli po cichu ślub w jakimś kościele nie pamiętam jakim teraz. Na drugi dzień po ślubie jej facet zmarł. Okazało się, że była to reemisja raka. Dość szybko go zwinęło. zanim mnie poznała, była z tym gościem w ciąży i w czwartym miesiącu poroniła. Myślę, że to właśnie w dużej mierze wpłynęło na jej późniejsze zachowanie i próbę samobójczą. Kiedyś musiało przyjść załamanie nerwowe, a jej rodzice podejrzewam, że do dzisiaj nie wiedzą co się z ich córką działo, ponieważ Katarzyna wychodziła z założenia: "Mniej wiesz, lepiej śpisz" i nie wszystko mówiła swoim rodzicom. Joanna jako chrzestna, jeszcze czas jakiś bywała u nas w domu, ale od tej pory, już nasz związek upadł zupełnie, a potem Joanna przestała nas odwiedzać. Rok później związałem się z Katarzyną. Ciekawie płynęły nam lata i niemal co roku gdzieś wyjeżdżaliśmy. A to na sylwestra w góry pijąc szampana na jakimś szczycie, a to nadmorze, robiąc to samo na jakiejś plaży, a i nawakacje zdarzało nam się wyjeżdżać głównie w góry. Z Joanną nie jeździliśmy nigdzie, no chyba, że do jej rodziny do Warszawy, a ściślej rzecz biorąc do Pruszkowa. Dopiero z Katarzyną coś zaczęło się dziać. W czasie naszego związku, Joanna uległa wypadkowi w pracy i to jeszcze bardziej ją rozleniwiło, a przecież jej rodzice nawet do mnie mawiali: "Weź ją na jakiś spacer, a nie tylko w tym domu siedzicie i siedzicie", ale cóż skoro ich córka ani myślała wychodzić gdziekolwiek i żeby się nie nudzić pozostawał telewizor. Kochałem ją to też na rzecz siedzenia w domu z nią, niemal zaprzepaściłem swoje kontakty ze znajomymi i dopiero z Katarzyną, która była chętna chodzić ze mną gdziekolwiek, powoli odnawiałem stosunki prawie już zastałe, żeby cokolwiek z nimi robić. Kiedy pokazałem się wśród znajomych po tych9ciu latach, usłyszałem od nich: "noooo! stary! to ty żyjesz?"! Po odnawiałem kontakty i nadszedł czas kiedy ja i Katarzyna, zostaliśmy zaproszeni do Anglii na ślub jej koleżanki z pewnym amerykaninem. Tam zostaliśmy ich świadkami i tak, mój ślad zawędrował też za wielką wodę. C.D.N

Kategorie
Biografia - nie biografia

biografia, nie biografia – Katarzyna cz. 2

Temat Katarzyny niestety nie da się umieścić w ramach jednego wpisu boć to i lat wiele razem z nią przeżyłem. Wiele, bo aż 15.Pewnego dnia, przyjechała do mnie bez zapowiedzi, a było to późnym wieczorem. Zadzwoniła do mnie i powiedziała mi, że jest pod moją bramą i czy bym do niej nie wyszedł, a przy okazji, czy nie mógłbym jej pożyczyć jakiejś bluzy bo jej zimno. Przyznam, że nieco zszokował mnie ten telefon, ale wziąłem jedną z moich bluz, i kiedy już miałem wyjść, moja mama, zapytała: "Co? to ona? o tej porze"? Kto normalny o godzinie prawie 23 przyjeżdża do kogoś kogo nie zna niemal. Rodzice w krótce poszli spać, a ja wyszedłem do Katarzyny i co? była tam. Kiedy ją zobaczyłem, już wtedy coś mi się w jej zachowaniu nie podobało. Była jakaś dziwna, a kiedy objąłem ją i podniosłem na nogi, zaczęła mi się niemal "przelewać" przez ręce. Dziwna rzecz bo przez telefon brzmiała całkiem dobrze. Zapytałem jej co się stało. Milczenie. Ponowiłem pytanie i ponownie milczenie. Pomyślałem, jest chłodno, a i jej podobno jest zimno więc nie ma co stać na tym chłodzie i jakimś cudem udało mi się, zatransportować ją do mnie do domu. Pomogłem jej dojść do mojego pokoju, a tam nowe zaskoczenie i nie, nie z tego co zrobiła bo to się stało niemal prawie z mojej winy, ale uderzył mnie fakt tego co powiedziała, kiedy dotarł do mnie sens jej słów. Usiadłem na wersalce, a ona jeszcze chwilę postała,a następnie jak szmaciana lalka, zwaliła się na mnie. Zdążyłem ją złapać, zanim wylądowała na podłodze, ale nie na tyle dobrze, żeby móc ją wygodniej usadowić i zastanowić się co dalej. W rezultacie, stało się tak, że chcąc nie chcąc, siedziała mi na kolanach, a ja ją trzymałem, taką bezwładną w pasie. W przypływie chwilowego oprzytomnienia, zdążyła mi tylko powiedzieć: " Nie puszczaj mnie choćby nie wiem co" i dopiero się teraz zaczęło. Jak zapewne wiecie, ludzie w pewnych stanach umysłu i ducha, czy choroby dostają czasami nadludzkich sił. Jedynie fakt, że byłem od niej starszy i silniejszy nie pozwoliło jej na pewne zamierzenia, bardziej, lub mniej świadome.Zaczęła mi się wyrywać, a ja jej nie puszczałem, przerażające w tym wszystkim było to, że wszystko to odbywało się w prawie zupełnej ciszy. Kiedy trochę się uspokoiła, ułożyłem ją w w pozycji leżącej na wersalce i na wszelki wypadek, trzymałem ją w objęciach jedną ręką, tak żeby nie mogła zrobić jakiegokolwiek ruchu zagrażającego zarówno jej, jak i mnie. W tym momencie, zadzwonił telefon. To była Joanna. I co jej mam teraz powiedzieć? że jest u mnie Katarzyna i że nie wiem co sięjej dzieje i no Zrozum Asiu, ale ona potrzebuje pomocy? Kiedy zadzwonił telefon w Katarzynę wstąpiły nowe siły i ja jedną ręką trzymałem Katarzynę w drugiej trzymałem telefon w którym to telefonie, Joanna oznajmiała mi, że skoro tak ma być, to z nami koniec. Domyśliłem się, że Joanna odgadła bezbłędnie sytuację, ponieważ jak się okazało, od samego początku, uważała Katarzynę, za swoją rywalkę. Kiedy, Joanna się rozłączyła po zakomunikowaniu mi radosnej wiadomości, miałem wreszcie obie wolne ręce i mogłem zająć się swoim gościem który próbował się uwolnić ode mnie.Na dodatek w tym czasie miałem włączone radio, a w tym radiu o ironio, jak na zawołanie i podniesienie i tak już napiętej atmosfery, puszczano nagrania pt. Sen się spełni zespołu kombi, i Jeny w wykonaniu Ich troje. To jakby dodawało Katarzynie sił do walki ze mną. Kiedy myślałem, że może minęło to coś, bo na moment się uspokoiła, puściłem ją i na moment się odwróciłem. wtedy Katarzyna wykorzystała ten mój ułamek nieuwagi, i wzięła z biurka szklankę po wypitej herbacie i tylko trzask pękającego szkła kazał mi się natychmiast odwrócić. Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem jak Katarzyna trzyma w ręce rozbitą szklankę i próbuje sobie podciąć żyły. Na szczęście udało mi się jej wszystkie odłamki wyciągnąć z rąk. Podjęła jeszcze jedną próbę, Na biurku leżała szyba ochronna. Jeszcze raz, Katarzyna okazała się szybsza ode mnie, ale nie na tyle, żebym nie był szybszy w rezultacie. Próbowała ściągnąć szybę tak, żeby upadając rozbiła się, a ona zyskałaby nowy kawałek do podcięcia sobie żył. Zdążyłem i tym razem. Skoro zauważyła, że nie udało jej się ze szkłem, zaczęła urywać sobie guziki od bluzki którą miała na sobie i połykać je. To już naprawdę przestało być zabawne, bo musiałem ją znowu uchwycić w kleszcze i unieruchomić, ale wtedy zadzwonił jej telefon, który był w jej torebce. Nie pamiętam kto dzwonił, ale musiał to być jakiś ważny telefon bo znowu zaczęła mi się wyrywać, ale ja, nie pusczałem jej. Wreszcie Poprosiła: "Podaj mi torebkę.". Uwolniłem ją z mojego chwytu i sięgnąłem po rzeczoną torebkę i podałem jej. W tym czasie telefon przestał dzwonić. Zastanowił mnie jej spokój i kiedy tak myślałem czy to już koniec koszmaru, zauważyłem, że ona ma coś w ręce i zawzięcie wkłada sobie coś do ust. Daj mi torebkę, powiedziałem do niej, zero reakcji, ale po łykanie tego czegoś się wzmogło. Wkońcu wyrwałem jej torebkę i zajrzałem do środka, a tam, wypełniona była blistrami leków, a niektóre już kilkunastu tabletek nie miały. Wyrzuciłem wszystko z jej torebki i zwróciłem jej. Leki schowałem do barku, a Katarzyna śledziła każdy mój ruch i wiedząc gdzie są leki, próbowała się do nich dostać. Wtedy znowu ją zakleszczyłem. nasza walka trwała do samego rana i kiedy Katarzynie wyczerpały się pomysły i siły zwyczajnie się rozpłakała. Usłyszeli to moi rodzice i wpadła moja mama, zobaczyła Katarzynę w stanie o którym niebędę pisać i stwierdziła, że jest nienormalnai że jest histeryczką, ponieważ, Katarzyna nie przestając płakać, zadzwoniła do swojej przyjaciółki z prośbą o spotkanie. Pojechałem z nią na to spotkanie i tak poznałem kolejną katarzynę z którą za kilkanaście lat, ja i Dariusz M, spotkaliśmy się na warsztatach radiowych organizowanych przez Leszka K. C.D.ń

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Katarzyna

Katarzyna była dziwną na pierwszy rzut oka osobą. Cała jej dziwność wynikała z jej zachowania z którego wiele można byłoby wywnioskować, a co najważniejsze w tym, to najczęściej ludzie reagowali na nią bardzo negatywnie, tylko dla tego, że wyglądała jak wyglądała. Katarzyna, metr 64 na oko normalna budowa ciała, ale mankamentem w tym wszystkim były jej oczy. Sama w sobie była dość przeciętnej urody, ale wiecie jak to jest, człowiek zakochany, pewnych rzeczy choćby patrzył się na coś mając to przed oczami, nigdy tego nie zauważy. Katarzyna, chorowała na jaskrę, którą jak twierdziła, wykryto u niej w wieku 16stu lat i jak to bywa w wielu przypadkach, tak i tutaj lekarze "dali ciała". W rezultacie, w jednym z oczu, porobiły się zrosty, i musiano to oko usunąć. Nie usunięto go w całości, a tylko w połowie. W rezultacie, nie było dokładnie widać, co jest tak do końca z tym okiem i dla czego właśnie w tym oku,opada powieka. Katarzyna, chyba, bardziej dla tego tak myślę żeby ukryć ten mankament, nosiła okulary. Drugie jej oko, było w pełni sprawne, do tego stopnia, że nawet zmierzyła się z próbą zdania prawa jazdy. Oblała ten egzamin, tylko dla tego, że przy manewrze parkowania, stanęła za blisko drugiego auta i egzaminator, nie miał jak wysiąść z samochodu. Kiedy stanęła już na wyznaczonym miejscu do parkowania, egzaminator z niewinną miną zapytał jej: "I jak pani teraz wysiądzie"? Katarzyna była dość szczupłą osobą, więc bez żadnego skrępowania, odrzekła: "Ja wysiądę" i bez problemu wysiadła, zostawiając egzaminatora w aucie. no, ale to był egzamin więc powinna zachować przepisowe odstępy. Potem, kiedy nikt nie patrzył prócz innych użytkowników ulic mogła sobie parkować jak się jej podobało, ale egzamin, to egzamin. W rezultacie oblałago. Mimo porażki, nie przejęła się tym stwierdzając: "No i dobrze, przynajmniej moi rodzice nie będą mnie wykorzystywać w charakterze kierowcy", tym bardziej, że jej ojciec, posiadał prawo jazdy, choć nie chętnie siadał za kierownicą. Inna rzecz, że Katarzyna była oczkiem w głowie swojego ojca. Poznałem ją, kiedy zaczynała studia na kierunku: Ochrona środowiska na jednej z Wrocławskich uczelni i wynajmowała mieszkanie od pewnej pary, Oli i Sebastiana na jednym z osiedli Wrocławia. A jak się poznaliśmy? Na moim osiedlu, pewna firma zainstalowała łącza internetowe i owa sieć była tak skonstruowana, że użytkownicy całej sieci dosłownie całej, widzieli się wzajemnie w otoczeniu sieciowym, oferowanym przez system windows. Jednakże, nie każdy miał poprawnie skonfigurowane to otoczenie i do jednego komputera dało się zajrzeć, ale nie do każdego. Pewnie byli ci, którzy się bardziej znali i mieli dobrze to skonfigurowane i ci, którzy znali się mniej i ci nie mieli tak dobrze, ale nicto, jakby to powiedział pan Wołodyjowski. W tym przypadku w sukurs przyszedł polecany przez tegoż prowajdera program DC. "Direc connect", który to program potem był bardzo ścigany przez różne instytucje od praw autorskich. Cała idea tego programu polegała na tym, żeby być fair wobec innych udostępniających swoje zasoby i wszystko opierało się na tym, że ile samemu się udostępniło, tyle samo dostawało się w zamian. Taka była polityka programu. W tym programie, a działał on trochę jak teamtalk bo też żeby cokolwiek od kogokolwiek pobrać, trzeba było się dołączyć do odpowiedniego serwera, okazało się, że o ile w samym otoczeniu sieciowym widać było komputery innych, to tutaj nasza sieć, podzielona była na tzw. węzły. Po podłączeniu do serwera naszej sieci, owe węzły mi się pokazały. Katarzyna jako potencjalna mieszkanka, okolic kosmonałtów i Gondowa, należała do węzła "Szilo". I tak, na drzewku użytkowników widoczna była jako "szilo/Kasia". Kasia, to pewnie nazwa jej komputera. Przez kilka dni, ignorowałem wyświetlaną nazwę na liście użytkowników, któregoś dnia postanowiłem zajrzeć co ona tam ma, nick: "Szilo/Kasia" przyciągał mnie jak nie przymierzając magnes. Wreszcie zajrzałem, a tam folder filmy 0b, instalki 0b, i kilka innych folderów, każdy po 0b. Regulamin sieci mówił, że jeśli ktoś udostępniał będzie puste foldery, zostanie zbanowany, więc zwróciłem uwagę, "szilo/Kasi" na tenże fakt. Na co ona w odpowiedzi, odpisała mi, że ona dobrze wie co udostępnia i że jej foldery nie są puste. Program posiadał tak samo jak teamtalk wewnętrznego czata, więc można było między sobą rozmawiać pisząc. Ja z kolei, napisałem jej, że jeśli mi nie wierzy, mogę jej wysłać zrzuty ekranu i jak powiedziałem, tak zrobiłem. Katarzyna ze zdziwieniem, musiała mi przyznać rację. Potem okazało się, że te puste foldery na skutek jakiegoś błędu w sieci w mieszkaniu, które wynajmowała, zostały zdublowane z zupełnie innego komputera. Routery nie były wtedy na tyle popularne i tanie jak teraz, więc trzeba było sobie radzić inaczej i w tym przypadku poradzono sobie tak, że jeden z komputerów w tym mieszkaniu robił za serwer, a pozostałe były do niego podłączone, a tych komputerów, nie licząc robiącego za serwer, było4. Któryś zgłupiał i tak u Katarzyny udostępniły się puste foldery, chociaż ona u siebie widziała, że nie są puste. Trzy dni trwały nasze rozmowy na czacie DC, aż dnia czwartego sama zaproponowała, że przyjedzie do mnie. Pomyślałem sobie czemu nie? I tak pierwszy raz spotkałem się z Katarzyną. Moim rodzicom od razu Katarzyna się nie spodobała. Oni byli zabujani w Joannie, która miała idealne podejście do dzieci, a wtedy to się bardzo liczyło, bo w końcu moja siostra miała ich trójkę, a i dzieci siostry bardzo związały się z Joanną. W rezultacie, została chrzestną jednego z nich. Od czasu do czasu, spotykałem się z Katarzyną na gruncie, że to tak nazwę koleżeńskim, a i Joanna o niej wiedziała w końcu nie mogłem ukrywać przed moją dziewczyną, że jest nowa znajoma. W życiu nie wiemy kiedy i w jakich okolicznościach, poznamy kogoś. Joannie na początku naszego związku, wyjaśniłem, że nienawidzę zazdrości i tępię ją, jak tylko się da, więc albo zaakceptuje taki stan rzeczy, albo nie będziemy parą i zostaniemy tylko przyjaciółmi. Joanna przystała na moje wywody i zrobiła się z nas para naprawdę. Katarzyna gdzieś tam na drugim planie sobie była i wszystko skończyło by się dobrze, gdyby nie pewne wydarzenia, które zaważyły na wszystkim i od tej pory moje życie już nie było i nie jest takiesamo. Od tej pory, zmienił się mój pogląd na wiele spraw,a zwłaszcza na istnienie kobiet przede wszystkim. C.D.N

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Joanna moja druga dziewczyna.

Joanna o której pisałem wcześniej, była też dość kontrowersyjną osobą. Zawsze powtarzam, że konia z rzędem, kto zrozumie kobiety, ale to właśnie dzięki niej, zrozumiałem sporo rzeczy i dzięki niej, moje poglądy nieco się skrystalizowały. Czas jakiś jeszcze uczęszczałem do jednej z katolickich wspólnot, aż dotarło do mnie, że ludzie w tej wspólnocie są inni we wspólnocie i inni poza nią. Zacząłem się zastanawiać, nad sensem istnienia takich "zbiegowisk" skoro ludzie, chrześcijanie możnaby rzec, pokazują dwie twarze. Zrodziło się we mnie na początku niejasne przekonanie, żenic tu po mnie, a przecież na tzw. małych grupach, każdy pokazywał jak bardzo się cieszy, że jesteś i podobnie było na większych spotkaniach. Druga twarz wyłaziła z ludzi po takich większych właśnie spotkaniach, kiedy wszyscy wybierali się do własnych domów ico? Nigdy od nikogo, kto wcześniej cieszył się że jestem, nie usłyszałem: "Cześć, to do zobaczenia". Nawet wtedy, kiedy stałem w drzwiach i nie sposób było mnie nie zauważyć. Do wspólnoty dałem się zaciągnąć bo myślałem, że skoro nie mogę sobie znaleść znajomych normalnie, to może tam będę zaakceptowany, ale jak widać, ponyliłem się. Od chrześcijanie i tyle. Poszedłem więc do protestantów, na spotkania wspólnoty adonaj i scenariusz się powtórzym. Powitania na niedźwiedzia miłe słowa, a na dowidzenia milczenie. Poraz kolejny pomyślałem sobie, a z resztą nie ważne co sobie pomyślałem o tzw. chrześcijanach. Dość na tym, że to było moje ostatnie spotkanie w jakiejkolwiek wspólnocie "chrześcijańskiej" i znowu zostałem sam ze sobą. Nikogo nie obchodziłem bo nawet w tak wielkiej wspólnocie, gdzie wszyscy się cieszą, że jesteś, tworzyły się grupki wzajemnej adoracji i nawet nikt nie podszedł zagadać i zainteresować się, kim jestem i co ja tu robię. Próbowałem jeszcze we wspólnocie osiedlowej, i tu nawet wykazano jakieś zainteresowanie, ale na krótko tzn. do momentu, kiedy osobiście przychodziłem do członków, żeby z kimś po być. Już na trzecim spotkaniu, a ściślej mówiąc po spotkaniu, przestano mnie zauważać. Wywnioskowałem, że fajnie jest jak nikt nikogo poza spotkaniami nie odwiedza i każdy żyje swoim życiem i tylko na spotkaniach wstępuje w niego "duch święty". Żenada. Stwierdziłem, że nawet tu, w mniejszej grupie, nie znajdę nikogo z kim warto byłoby się zakumplować, bo o przyjaźni już dawno mógłbym zapomnieć i ostatecznie już definitywnie, porzuciłem wspólnoty jakiekolwiek. Minęło kilka lat i w moim domu zagościło cbradio. Piękne to były czasy, kiedy w eterze radiowych fal, można było po gadać z innymi użytkownikami cbradia. Wtedy też poznałem Ewę, fajnie mi się z nią rozmawiało i od czasu do czasu, schodziliśmy w naszych rozmowach na bardziej niebezpieczne grunta jakimi to są związki partnerskie. W jednej z takich rozmów, Ewa wyznała mi, że ma fajną koleżankę, ale nie wie co u niej teraz bo od roku się z nią nie kontaktowała, ale jak chcę, to ona dla mnie wykopie skąś numer telefonu do niej. Oczywiście, że chciałem i numer dostałem. Zbliżało się Boże narodzenie. Mniej więcej tydzień przed, wyszedłem z domu do budki telefonicznej, ponieważ, nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał, że po pierwsze dzwonię do kogoś kogo nie znam, a po drugie nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał moją rozmowę. Dotarłem więc do wmiarę bezpiecznej budki telefonicznej i wybrałem numer podany mi przez Ewę. "Halo"? Dzień dobry. Czy zastałem Joannę?Bo trzeba wam wiedzieć, że ona także miała na imię Joanna. "Tak, chwileczkę". Po chwili: "Tak? słucham" Czy lubisz spontaniczne telefony tóż przed świętami?? "A co to za pytania"? No po prostu pytam skoro już zadzwoniłem. "Nie". No to chyba będziesz musiała po lubić. Chwila konsternacji i pełna napięcia cisza wiele dawała do myślenia. Po chwili odezwała się: "Dobra, muszę kończyć, bo robię pierogi na wigilię i mam ręce w mące". No to cześć. "Cześć". Później podobnych rozmów było więcej i stawały się coraz dłuższe. Czasami nawet nocami rozmawialiśmy do rana. Cóż, ileż można rozmawiać przez telefon? któregoś dnia znowu do niej zadzwoniłem i zaproponowałem spotkanie. Tym razem zgodziła się bez oporów. Podała mi swój adres domowy, a ja wsiadłem w autobus i po 45ciu minutach byłem na miejscu. Choć nie tak do końca bo strasznie długi czas, zajęło mi znalezienie jej ulicy. Kiedy wreszcie mi się to udało, zadzwoniłem do bramy, a następnie do jednego z mieszkań na parterze. Otworzyła mi ładna acz nieco przy kości dziewczyna na oko 24 letnia. Cześć. "No cześć" To ty jesteś Joanna? "Tak wejdź". Na Powitanie , pocałowałem ją w policzek, a ona nie zaprotestowała. Gdy tak siedzieliśmy przy kawie i gawędziliśmy, do domu wrócili jej bracia. Zapewne buty lub coś innego zwróciło ich uwagę, dość, że jeden z nich, Tomasz, wszedł bez pukania do niej do pokoju i zobaczył mnie. "Oj siostra, nie wiedziałem, że masz gościa". "No mam, a co"? "No niby nic" Powiedział Tomasz i z dziwnym uśmiechem wycofał sięz jej pokoju. Po jakimś czasie usłyszeliśmy jakieś głosy, na przedpokoju i tym razem weszli obaj jej bracia. Tzn. wszedł Jarek,a Tomek został nieco styłu pewnie chcąc się wycofać ukratkiem, ale niestety nie dało się ponieważ: Jarek, bo tak miał na imię jej drugi brat, stwierdził: "Ojoj, siostra, widzę, że ci farba z drzwi odpada", a po chwili: "Tooomeek! możesz tu przyjść. Pokazał się i Tomek, po czym obaj zdjęli drzwi od jej pokoju z zawiasów i odnieśli w inną część mieszkania pękając ze śmiechu. W ten sposób zostaliśmy pozbawieni drzwi. Za jakieś pół godziny przynieśli drzwi spowrotem i teraz ja miałem ubaw, bo nie potrafili ich na powrót osadzić na zawiasach bo była tam w pewnym miejscu spaczona futryna. Teraz ja sięśmiałem do rozpuku. Oni zresztąteż. To właśniewtedy poznałem jej braci i przylgnął do mnie przydomek Kolumb i tak na mnie wołali jej bracia aż do samego końca mojego związku z Joanną. Jeszcze kilka razy przyjeżdżałem do niej, ale już bracia, nie zdejmowali drzwi. Po pół roku zostaliśmy parą, Któregoś wieczoru, kiedy Joanna odprowadzała mnie na autobus powrotny, przyplątał się nam temat ślubu. Joanna, nito żartem, nito serio, zapytała mnie, czy nie zostałbym jej mężem. Ja, traktując te nieoczekiwane oświadczyny także jako żart,stwierdziłem, że czemu nie. Na to Joanna, że gdyby był jakiś wolny termin w urzędzie, to od razu by mnie tam zaciągnęła i na zajutrz, zadzwoniłem do niej. Mając w głowie, i będąc świadkiem wyczynów jej braci, postanowiłem sprawdzić poczucie humoru jej rodziców. Odebrała jej matka.
dzień dobry? "A dzień dobry Krzysztofie". Nie wiem co pani na to, ale pani córka wczoraj na przystanku oświadczyła mi się. "Tak? no to witaj synu w rodzinie"? Wyobrażacie sobie moje zaskoczenie? ale od tej pory, do jej rodziców zacząłem bez pardonu mówić mamo i tato, a oni nie mieli nic przeciwko temu. Zresztą z pozostałą częścią jej rodziny też nie było problemu, kiedy do jej ciotek też mówiłem ciociu, ale w tym przypadku dodając imię osoby, do której się zwracałem. Ten związek, trwał całe 9 lat, aż do momentu, kiedy, pojawiła się w moim życiu Katarzyna i gdyby nie pewne zachowania Joanny w tamtym czasie, pewnie do dzisiaj byłbym z Joanną, a Katarzyna pozostałaby koleżanką, jak to było planowane gdzieś na "górze". Los widać chciał inaczej i w rezultacie, no ale to już w następnym wpisie. C.D.N

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Joanna i dalsze perypetie

Jak już pisałem we wcześniejszym wpisie, mój wybór padł jakimś trafem na średniego syna sąsiadów i stało się to niewiedzieć jak i kiedy, przyglądając się temu wszystkiemu z boku, możnaby rzec, że bracia w kumplowaniu się ze mną, wymienili się miejscami. Najstarszy, którego do mnie przysłano z czasem przestał się interesować obcowaniem ze mną i nie pamiętam co, ale coś we wspólnych zainteresowaniach, spowodowało, że zakumplowałem się właśnie z średnim bratem. Możnaby rzec, że taka jakby przyjaźń trwa do dzisiaj i zawsze kiedy potrzebne mi jest oko do czegoś to o ile on ma czas służy mi własnym, aczkolwiek, prawdziwą przyjaźnią bym tego nie nazwał. Ilekroć wracam myślami do wsi na której się wychowałem, zawsze przypominają mi się, nocne wizyty wilków na naszym podwórku no i oczywiście dzików. Gdzie w tym czasie był nasz pies? Na panienkach oczywiście :D. Wracał najczęściej umorusany jak nieboskie stworzenie drugiego dnia nad ranem no, ale wróćmy do Wrocławia. W internacie spędziłem razem z zawodówką jakieś 11 lat. Po skończonej szkole, zatrudniłem się w jedymym dostępnym we Wrocku zakładzie pracy hronionej o pięknej nazwie Dolsin.Był to kawał drogi dojazdowej od mojego miejsca zamieszkania, ale dowiedziałem się, że przecież oni mają tam hotel, dzisiaj już nieczynny, ale zakład ma się w miarę dobrze, choć mogłoby być z nim nieco lepiej. Jeśli będę zmuszony, chyba spowrotem tam wrócę mimo dalekiej trasy i groźby codziennego spóźniania się do pracy. Rok później nastały takie czasy, że niepełnosprawnym kazano wybierać, albo praca, albo renta socjalna. Stosunek jednego do drugiego był oczywisty. Moja wypłata po ośmio godzinnej pracy, wynosiła: 250000 miesięcznie, kiedy renta socjalna wynosiła aż 750000. Wybór był prosty, choć dzisiaj trochę żałuję, że wtedy pokusiłem się na stawkę, jaką oferowała mi renta i zwolniłem się za porozumieniem stron. Wtedy jeszcze niestety nie można było dorabiać do rent. Kiedy już pobierałem moje 750000 pln, dobrze mi się żyło i nie narzekałem nalos. Wtedy też w wieku prawie 18stu lat poznałem Joannę, moją pierwszą dziewczynę. Joanna była ładną i inteligentną 17sto latką, a poznałem ją dzięki telefonowi, który poprzez jakieś niedopatrzenie tepsowskich techników, posiadał tzw. przebicia nalinii i można było dzwoniąc na numer o którym wiedziało się, że tam nikt nie odbierze, krzyczeć do siebie, tak długo, aż ktoś nas usłyszy. Nie byłem jak się później okazało, jedynym który odkrył zalety błędów techniki telekomunikacyjnej. Coś mi jeszcze nie wiedząc o różnych "mykach" już świtało kiedy dzwoniąc do znajomych, Słyszałem między sygnałami wywoławczymi: "Haaaalooooo! Haaaaaaloooo! Podaj numeeeer!". Myślałem, wtedy, że to normalne, takie zakłucenia ponieważ to analog centrala tzw. pentakonta, więc nie może być dobrze kiedy na każdym rogu ulicy niemal stała szafa telekomunikacyjna ze znaczkiem tpsa. Jeszcze w szkole zawodowej, jeden mój kolega z grupy, powiedział mi mniej więcej jak to działa i kiedy trzeba krzyczeć. Przyznam, że wtedy mało mnie to interesowało. Od jakiś jeden z drugim idiotów, wrzeszczą do słuchawki, nie wiadomo poco i na co. Dużo o wiele, wiele później zaczął mnie interesować temat, kiedy w eterze miedzianych kabli z czasem, przybywało głosów krzyczących hasło: "Podaj numer". Skoro tak, to czemu miałbym nie spróbować. Dołączyłem i ja do grona wrzeszczących i tak poznałem sporo osób płci przeciwnej, a żwe owo coś działało tylko pod jednym prefiksem, zazwyczaj były to dziewczyny z trzech osiedli, na których mieszkali moi dwaj znajomi z mojej klasy, tudzieżby grupy. Oj, wtedy się działo oj działo, razem z poznanymi dziewczynami, stworzyliśmy 30sto osobową grupę i dość często wyjeżdżaliśmy taką grupą na różnego rodzaju wypady. Wtedy i kumpli mi przybyło bo to na imprezach co i rusz poznawało się kogoś ciekawego. Zwłaszcza u kolegi Marka , który co roku robił u siebie sylwestra i co roku sam szedł na inną imprezę, własne mieszkanie zostawiając nam na całą noc. Wracał potem rano, a my pomagaliśmy mu w sprzątaniu. Joannę poznałem właśnie na tychkrzyczących niniach, ale zanim to, spotkało mnie miłe zaskoczenie ze strony innych dziewczyn. Któregoś dnia stojąc w budce telefonicznej z kieszeniami pełnymi żetonów do automatu, krzyczałem do słuchawki znaną już frazę aż nagle, odezwała się z oddali jakaś dziewczyna. Na co ja: Podaj numer! musiała go powtarzać kilka razy, bo po pierwsze zagłuszał mi ją sygnał dzwoniącego gdzieś telefonu, a po drugie, inni też chcieli od niej numer i również mi ją zagłuszali. Wreszcie udało mi się połączyć ten magiczny szereg kilku cyferek i po wrzuceniu żetonu, uzyskałem z nią bezpośrednie połączenie: Ja. Cześć. ona "Cześć" Ja. dzwoniłaś na linię? ona: "tak". ja. jak masz na imię? ona "Marta". i od słowa do słowa spędziłem w tej budce jakieś 3 godziny rozmawiając z Martą. Kiedy dowiedziała się gdzie jestem, bez wahania zaproponowała, żebyśmy się spotkali i zapytała, czy mogłaby przyjść z koleżanką. Czemu nie? i tutaj postanowiłem wypróbować działanie zasłony dymnej, tak na wszelki wypadek: Ja. Wiesz co Marta? nie wiem co ty na to, ale ja jestem osobą niepełnosprawną. Ona. "to znaczy"? ja. Wedle prawa polskiego, jestem osobą niewidomą. Ona. "no i"? ja. Nie przeszkadza ci to? ona. "A ty się z koniem na łby po zamieniałeś"? Wreszcie przyszły na umówione miejsce obie charakterne i piękne, a z czasem, dołączyły do naszej i tak już sporej grupki i tak zrobiło się nas 32 osoby no, ale czasby wrócić do Joanny. Byłem z nią dwa lata, a nasz związek zaczął się w jej urodziny i w jej urodziny się skończył. Dziś, z perspektywy czasu, mogę go zaliczyć do epizodów. Dzięki Joannie zacząłem uczęszczać do różnego rodzaju wspólnot katolickich i nietylko. U protestantów też zdarzyło mi się być wtedy kilka razy. Widziałem te tzw. cuda, kiedy to ludzie pod żekomą mocą Bożą padali na ziemię. Widziałem też jak któregoś dnia i Joanna poddała się temu czemuś i również wylądowała na podłodze, a potem, zaczęły się jej "majaki" nt. Boga itp. Trwało to dość długo, aż po dwóch latach, oświadczyła mi, że Bóg ma dla niej kogoś innego. Tym kimś okazał się
wojciech R studiujący medycynę na kierunku ginekologia. Ja , chcąc jeszcze jakoś tam ratować nasz tzw. związek, na jej prośbę, zorganizowałem spotkanie z nim pewnego dnia, ale też i nie zamierzałem tego tak zostawić. W końcu bądź co bądź to jeszcze była nadal moja dziewczyna. Joanna, żeby się bardziej zbliżyć do Wojciecha R wykorzystała dwa fakty, pierwszy to taki, że miała bardzo bolesne miesiączki i drugi, niejako wiążący się z pierwszym, że Wojciech R był przyszłym ginekologiem. Nawet udało jej się mnie namówić, żebym z nią pojechał do niego, celem zbadania jej, czy faktycznie jest z nią wszystko ok. Po tym nasz związek zaczął się sypać bardzo szybko i w jej urodziny się rozstaliśmy. Ja, przez czas jakiś jeszcze próbowałem coś z tego sklecić, ale jak mądre przysłowie pszczół mówi: "do tanga trzeba dwojga", a w tym przypadku nawet się nie obejrzałem, jak tańczyłem sam. C.D.N

Ps:

I tak w tym wpisie, wiele pominąłem, bo nawet nie wiem w pewnym momencie, jak miałbym pewne wydarzenia opisać, żeby się za bardzo nie rozwodzić.

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Początki.

Witam po tzw. przerwie tekstowej 😀

Dawno już prócz krótkich wierszyków, nic tutaj nie pisałem. Myślę, że czas nadrobić zaległości. Tak sobie siedziałem i myślałem, o czym by tu napisać i po przeczytaniu pewnego wpisu na marchewkowym studiu, stwierdziłem, że może również fajnie było by się nieco przybliżyć. A zatem, urodziłem się i koniec 😀 bo nie miałem innego wyjścia :D. A tak na poważnie to jakby spojrzeć wstecz, to i u mnie znalazłoby się co nieco do opisywania. Wiele prawdę mówiąc nie pamiętam, ale niektóre pogłoski gdzieś tam w zakamarkach pamięci pozostały i jakby się wysilić to może udałoby się je przywołać. To, co chciałbym napisać nie można nazwać biografią, jednakże Jakieś podobieństwo znalazłoby się. Odkąd pamiętam, mieszkałem z dwiema babciami na wsi w okolicach Wieruszowa i Wielunia. Wtedy, było to województwo sieradzkie, dzisiaj jest województwem łudzkim. I tak fajnie płynął by mi tam czas gdyby nie stała się rzecz, która tak naprawdę owiana jest tajemnicą rodzinną i albo nikt nie pamięta jak się to stało, albo na rzecz ukrycia faktów, wymyślane są przeróżne historie, żeby ukryć faktyczną prawdę. Zapewne, nie dowiem się tego już nigdy. Mieszkałem we wsi, która składała się tylko z trzech gospodarstw razem z naszym. Od sąsiada, do sąsiada trzeba było przejść pieszo polami około dwóch kilometrów, więc jak szło się w odwiedziny, to tak jakby się człowiek wybierał za lasy, za góry. My mieszkaliśmy mniej więcej po środku i co najfajniejsze wtym, to fakt, że po wyjściu za furtkę, był kawałek naszego sadu, a potem bez żadnego ostrzeżenia zaczynał się las. Moi rodzice zawieźli mnie tam i oddali pod opiekę moim babciom w tym jednej pra, która czas jakiś później zmarła, więc została mi jedna. W naszym gospodarstwie, mieliśmy wszystko to, co ma się na wsi, czyli krowę, kury itp. Mieliśmy też jak nie jedno szanujące się gospodarstwo psa. I tu w jednej z historii niepoślednią rolę odegrał tenże pies. A było to tak: Podobno mieliśmy wtedy gości i nawet moi rodzice też wtedy przyjechali. Ja w spacerówce, cieszyłem się świeżym powietrzem, aż przyszedł ktoś do nas, a pies, jak to pies, zaczął się cieszyć z nowego gościa, a że był to mieszaniec wilczura i czegoś tam jeszcze, nie pamiętam czego, więc mały nie był. Lubiłem się z nim bawić i wbrew pozorom był dość łagodny, no ale przyszedł rzeczony gość, pies jak się cieszy, nie zwraca uwagi na to, czy przypadkiem z tej radości czegoś innego nie rozwali. Tak było i teraz. mój wózek był ustawiony w miejscu, gdzie nasze podwórze, było dość kamieniste i nie rosło tam nic, nawet skompa trawa. Pies, ciesząc się, wywrócił wózek, a ja, wypadłem na te kamienie. Ludzie jak to ludzie, pozbierali dzieciaka i twierdząc, że do wesela się zagoi, wrócili do swoich zajęć w tym przypadku do rozmów towarzyskich. Minęło kilka dni, a mnie zaczęła rosnąć głowa. Niepokój moich opiekunów, spowodował, że wylądowałem w szpitalu w Wieruszowie właśnie. Tamtejsi lekarze, zdiagnozowali wodogłowie, ale też i leczono mnie na tasiemca, ponieważ objawy były podobne. Kiedy dziecko zaczęło tracić wzrok i nie poznawało rodziców, chyba coś olśniło lekarzy, że to jednak nie wodogłowie, a coś innego i ze wsi, trafiłem do miasta, zwanego Wrocławiem. W szpitalach przeleżałem 8 miesięcy. Na koniec okazało się, że rzeczone wodogłowie, to krwiak, który zrobił w organizmie takie spustoszenie, że na uratowanie całkowite wzroku , nie ma co marzyć. We wrocławiu zlikwidowano mi krwiaka i mam tyle wzroku ile mam, tzn. tyle, że nawet nocą nie potrzebna mi jest laska, żebysię samodzielnie poruszać, jednakże, czasami zazdroszczę osobom zupełnie widzącym, jak to co dla mnie jest małymi plamkami na papierze, oni są wstanie przeczytać bez żadnego problemu. Gdyby nie ten błąd lekarzy, dzisiaj pewnie też mógłbym czytać te plamki i może miałbym fajną pracę. Cóż, ale jest jak jest i nie ma rady, trzeba żyć z tym, co się ma. W wieku 7 lat, ostatecznie wyniosłem się ze wsi i zamieszkałem z rodzicami na takiej jakby też prawie wsi, ale bardziej przypominającej miasto, bo i nawet autobusy tam dojeżdżały. Z przyczyn mi nieznanych ostatecznie wylądowaliśmy we Wrocławiu. Moje dwie młodsze siostry już uczęszczały do przedszkola, a ja znalazłem się na ul. Kasztanowej w internacie dla niewidomych i niedowidzących. Fajne to były czasy i wiele numerów z kumplami się robiło i muszę przyznać, że nie było weekendu, kiedy wychowawcy nie mieli dla moich rodzicieli wiadomości o tym, jak to ich cudowny synek na rozrabiał w minionym tygodniu 😀 Boć to ja zawsze byłem największym prowodylem do najgorszych wygłupów.Przez cały czas, prócz kumpli z internatu, nie miałem innych, więc kiedy przyjeżdżałem do domu na weekendy, moje siostry wychodziły z koleżankami na podwórko, a ja, siedziałem w domu. I tak mijał rok za rokiem, aż któregoś dnia, moja Mama wyszła do sąsiadki, która była i jest do dziś jej przyjaciółką, a za jakieś pół godziny, zadzwonił dzwonek do naszych drzwi. "Cześć" no cześć. Przysłano mnie tutaj, żebym się z tobą zakumplował. Ki ciort? Miałem wtedy chyba jakieś 11 lat. Okazało się, że był to jeden z trzech synów przyjaciółki mojej mamy. One sobie wymyśliły, że skoro nie mam kumpli na osiedlu, wyświadczą mi przysługę, i spróbują mnie jakoś zakumplować z synem przyjaciółki. Ostatecznie owszem, zakumplowałem się, ale nie z tym którego do mnie przysłano, a ze średnim. C.D.N.

EltenLink