"Cześć Krissu"! Cześć, widzę, że nie jesteś sam. Wcześniej jednak, kiedy dostałem zaproszenie, wiedziałem, że nasza wspólna koleżanka z Miasta w którym rządzą koziołki, jest u naszego znajomego, ponieważ poniekąd od jakiegoś czasu wiedzieli o tym wszyscy zainteresowani, więc raczej moje zdziwienie było takie sobie. Zanim jednak doszło do naszego spotkania, dość długo ustalaliśmy nasze położenie gpsowe. Dworzec w płaszowie, składa się z dwóch peronów. Na który wjechał mój pociąg za diabła nie wiedziałem. Liczyłem jednak na elokwęcję znajomego, który mnie nie zawiódł. Jednak, że kiedy ja, byłem na peronie przy jednych schodach, on znalazł się także przy schodach, tyle, że po przeciwnym końcu peronu. Jakoś jednak ostatecznie się znaleźliśmy. Z dworca Płaszów pojechaliśmy do niego do domu. Coś tam zjedliśmy w pizzerii, a potem był czas na sjestę i na to, żeby pogadać z koleżamką z którą przyszedł nasz znajomy na Płaszów. Tym bardziej, że znałem ją tylko ze słyszenia na teamtalkowych serwerach. Po spędzonych dwóch dniach u niego, radośnie nam doniesiono, że na następny dzień, przyjeżdża jego kuzynka, na zaproszenie innego znajomego, który wynajmował pokój w tym samym mieszkaniu. Myślę sobie, ok, nic mi do tego, skoro jest zaproszona przez kogoś innego. Nie wnikałem więcej w temat, aż do dnia następnego, kiedy to w drzwiach stanęła Blądynka wzrostu krasnoludka i figurze niedożywionego biedactwa, które przewróci się, przy najmniejszym przeciągu. Kiedy jednak w drzwiach ukazała się rzeczona blądi, ja, mniej więcej wypytałem naszego znajomego kto ona i w ogóle. Na to on, że jest bardzo młoda z naciskiem na bardzo i że on, tak naprawdę, to nigdy nie umiał z nią rozmawiać bo ona jest dziwna, Jak dziwna? zapytałem. "No nie umiem z nią podjąć żadnego tematu na dłużej i w ogóle". Nie powiem, trochę mnie to zaintrygowało i postanowiłem się jej przyjrzeć. Kiedy konwenansom stało się zadość, wróciliśmy wszyscy do swojego grajdołka, a kuzynka naszego znajomego, została z tym, który wynajmował pokój. Po kilku minutach, rozległo się pukanie do naszego pokoju i weszła nasza blądi. "Cześć", powiedziała i podając rękę tylko mnie, powiedziała: "Jestem Martyna". Na początku nie zwróciłem na to większej uwagi, ale potem, okazało się, że tylko ja, tak naprawdę, byłem jedynym nieznajomym dla blądi. Usiadła na wersalce i milczała, stwierdziłem, że jeśli nikt się nie odezwie, to możemy tak we trójkę milczeć do jutra. Zacząłem więc rozmowę z naszym nowym gościem. Powiedz mi Martyna, czym ty się tak w ogóle zajmujesz w życiu? "Jestem technologiem i programistą maszyn cnc". Ooo to musi być ciekawe zajęcie. "Niekoniecznie". Dla czego? "Bo jest to praca na trzy zmiany i wszystko zależy od tego, jaki szybki przy takiej maszynie jesteś". Hmm: a mogłabyś jaśniej? "Chodzi o to, że raz na 4 sekundy z maszyny wychodzą gotowe produkty, a ty w tym czasie musisz je łapać i pakować do foliowych torebek, a jeszcze nie raz można się po parzyć, bo taki produkt po obróbce jest jeszcze gorący". Czy na takiej maszynie może pracować każdy? "nie, na każdej. Są takie dwie, naktóre przeszkolenie, mam ja i jeszcze jedna moja obecnie przyjaciółka". Patrzyłem na tą dziewczynę i coś mi od początku w niej nie pasowało. Wreszcie zaryzykowałem, i zapytałem bez ogródek: Martyna, mam dziwne wrażenie, ale nie wiem, czy mi odpowiesz. "No dawaj". Otóż mam wrażenie, że masz jakieś problemy osobiste i myślę, że są to problemy natury bardziej osobistej, niż tylko kłutnia z najlepszą przyjaciółką. "Tak" Zabrzmiała ledwo dosłyszalna odpowiedź. I pewnie nie chcesz o tym rozmawiać? "Nie chcę, nie teraz i nie tutaj". W tym czasie kiedy ja rozmawiałem z Martyną, mój znajomy i znajoma z Poznania byli zajęci "rozmową" ze sobą, mimo, że siedzieliśmy przy wspólnym stole, ja na krześle, a na przeciwko mnie Martyna i nasza znajoma "para". Wreszcie, Znajomy, który wyszedł po mnie na Płaszów, został prze zemnie telepatycznie olśniony, bo zaproponował nam coś do picia. Martyna, teraz nie pamiętam, ale chyba odmówiła. Posiedziała z nami jeszcze jakiś czas i wyszła. Odniosłem wrażenie, że może posunąłem się za daleko w swoich dociekaniach i może to ją jakoś zdenerwowało,, bo już więcej tego dnia się nie pokazała. Dzisiaj wiem, albo myślę, że wiem, ponieważ znam dwie historie jej wyjścia i ani jedna, ani druga nijak nie chcą do siebie pasować. Kiedy rozmawiałem o tym z moim znajomym, ten twierdzi, że to nie on ją zaprosił i wedle jego "zeznań, po pierwsze, wszyscy czworo mieliśmy spać u niego w pokoju, zresztą faktycznie było miejsca sporo, jakoże były ciepłe noce, a ja, zarezerwowałem sobie "kuszetkę" na balkonie i tam właśnie spałem niemal przez cały mój pobyt w Krakowie. Ostatecznie Martyna spała w pokoju u znajomka, wynajmującego pokój. Pomyślałem sobie, że skoro oni wszyscy się znają i skoro Martyna została zaproszona przez innego lokatora, nie zdziwiło mnie to, że zdecydowała się spać właśnie tam, a nie z nami. Kolejnego dnia, nie pamiętam kto, rzucił pomysł, żebyśmy się wybrali wszyscy razem, na wspólny wieczorowonocny spacer. Jak postanowiono, tak i zrobiono. O godzinie mniej więcej 20stej cała nasza piątka, wyruszyła na podbój krakowa. Oj to był długi spacer i szczerze powiedziawszy niewiele pamiętam. Pamiętam jednak kilka wydarzeń z tego spaceru. Martyna ze znajomym wynajmującym pokój, szła na początku, potem szła nasza "para" i na samym szarym końcu ja. W pewnym momencie zastanawiałem się co ja tu w ogóle robię. Poczułem się jak to przysłowiowe koło u wozu i powoli zacząłem się zastanawiać nad powrotem do Wrocławia, ale wtedy, wydarzyło się coś. C.D.N
Tak sobie myślę,że czas by przejść do czasów obecnych. Historia, którą chciałbym wam przybliżyć jest dość dziwna, a ściślej mówiąc, zadziwia mnie samego, ale i nie tylko mnie. Każdy kto o niej usłyszał dziwi się wraz ze mną i są na jej temat zdania podzielone. Jedni mówią: "No i dobrze niech wam się", Inni mówią: "nieee! Ty zastanów się w co ty się pchasz"! Jeszcze inni, mówią: "To się nie uda! to nie może się udać"! Ilu ludzi, tyle zdań i co z tym zrobić? A zaczęło się niewinnie, od telefonu pewnego mojego kolegi, którego imienia nie wymienię, jak i nie wymienię imion innych uczestników tej historii poza jednym, które brzmi: Martyna! Długo zastanawiałem się, jak się zabrać za ten wpis i zapewne i tak nie oddam wszystkiego tego, co moim zdaniem, powinno się w nim znaleść. Powód jest banalnie prosty. Ja po prostu nic nie pamiętam o ironio :D. A i żeby nie było, nic nie piłem, poza miłością :P. A było to tak: Któregoś wieczoru, lub wieczora, jak kto woli, siedzę ja sobie u siebie w mieszkanku, i zastanawiam się, co ja jutro włożę do gara, bo do wypłaty tydzień, a w kasie pusto. Owszem, coś nie coś jeszcze miałem w lodówce, ale na tyle, że przy dobrych wiatrach na styk, starczyło by mi żarcia na ten tydzień, a potem wypłata i już luzik. Nagle dzwoni telefon. Odbieram, a po drugiej stronie znajomy z teamtalka mieszkający w Pięknym mieście Kraka. "Cześć", aaa cześć! co tam? "Słuchaj Krissu, może byś do mnie wpadł"? Hmm: no wiesz, ja, jakby nie mam kasy bo jestem przed wypłatą. "Eeee, nie przejmuj się, postawię ci bilet". Hmm: no nie wiem, nie wiem, jakoś nie bardzo lubię mieć świadomość, że wiszę komuś jakąś kasę, choćby najmniejszą. "Dobra Krissu, nie wygłupiaj się tylko wpadaj, kupię ci bilet i ci go wyślę". Rad, nie rad zgodziłem się, ale jakoś tak bez przekonania. Od tej rozmowy, minęły 3 dni i przez te 3 dni zaległa cisza na linii Wrocław Kraków. Trzeciego dnia pod wieczór dzwoni telefon, "Cześć Krissu, właśnie kupiłem ci bilet i zaraz ci go prześlę, tylko powiedz mi gdzie mam go wysłać"? Hmm wyślij może mmesem. Za chwilę przyszedł mms Ej, ale ja widzę tutaj tylko kod kreskowy, a nie widzę gdzie jedzie pociąg i całej reszty szczegułów, które powinny się na takim bilecie znajdować. "To dziwne, ale dobra, spróbuję z innej aplikacji zakupić, a ten zwrócę i później się do ciebie odezwę". Za czas jakiś ponownie dzwoni telefon: "Cześć, mam już nowy bilet". Ok no to wyślij mi go na maila tym razem. Po chwili miałem bilet na mailu. I tak chcąc nie chcąc musiałem wyjechać do Krakowa, choć bardzo, ale to bardzo mi się nie chciało ruszać z domu, na Wrocław, a co dopiero taki kawał. Umówiliśmy się, że nasz znajomy wyjdzie po mnie na stacji Kraków Płaszów. Rzadko jeżdżę sam pociągami w tak dalekie trasy, ponieważ, zawsze mam obawę, że przysnę w pociągu i przejadę stację, na której powinienem wysiąść. Gdyby to był wrocław to przejechanie przystanku, wiązało by się tylko z faktem, że muszę przejść przez skrzyżowanie na przystanek przeciwny i stracić trochę czasu, na oczekiwanie na coś co zawiezie mnie spowrotem. Z pociągami już nie jest tak prosto, bo po pierwsze, żeby się wrócić, trzeba kupić bilet powrotny, trzeba wiedzieć czy i kiedy będzie pociąg w drugą stronę i nie da się wsiąść w byle jaki, jak to śpiewała swojego czasu Maryla Rodowicz. A co najważniejsze trzeba przynajmniej trochę oriętować się w topografii stacji na której wysiedliśmy. Osoba widząca nie ma z tym problemu, bo na takiej stacji, nawet najmniejszej, zawsze są tablice informacyjne, mówiące, gdzie są kasy i jak wyjść z dworca na miasto itp. Osoba, która widzi, tyle co ja, już ma z tym problem, zwłaszcza, kiedy na rzeczonej stacji nie ma nikogo w promieniu 100 metrów, żeby się zapytać o cokolwiek. Z podobnymi obawami wyjechałem z Wrocławia w kierunku Krakowa. Kiedy osiągnąłem Kraków główny, zadzwoniłem, do znajomego i po informowałem go gdzie jestem Przed stacją Kraków płaszów są tzw, semafory, na których pociąg musi się zatrzymać i tak stało się tym razem. Ja, nie wiedziałem, że są tam te semafory, więc kiedy pociąg się zatrzymał, przyznam, że trochę spanikowałem, że to może już ta stacja, ale wyglądając przez okno, nigdzie nie widziałem niczego, co przypominałoby choć trochę płytę peronu, a widok miałem tylko na jedną stronę pociągu. Żeby zobaczyć co jest po drugiej stronie, musiałbym przejść do drzwi i tam spokojnie sięrozejrzeć. To jednak było niemożliwe ze względu na zalegających korytarz innych wysiadających podróżnych, musiałem więc spokojnie czekać na rozwój wypadków. Z ulgą stwierdziłem za minutę, kiedy pociąg wreszcie ruszył, że to były tylko semafory, a Kraków Płaszów, to te betonowe płytki, które pokazały się właśnie za oknem wagonu. Kiedy wysiadłem z pociągu, jakiś czas upłynął zanim odnaleźliśmy się z moim znajomym, który jak się okazało przyszedł, ale nie sam. C.D.N
U mnie też nie było lepiej, zwłaszcza po ostatnich występach Katarzyny u nas w domu, Ciągle powtarzano mi, że zrobiłem błąd, że nie ratowałem związku z Joanną i że Joanna była najlepszą partią dla mnie "Biednego" Niewidomego, bo tylko ona zawsze stawała murem za mną i co ja teraz zrobię, bo teraz to żadna mnie nie ze chce, a Katarzyna jest nie dla mnie, bo jest materialistką i źle jej z oczu patrzy, (zwłaszcza z tego usuniętego). :P. ale ja, byłem tak zabujany w Katarzynie, że ich gadanie miałem w głębokim poważaniu, i uważałem, że lepiej od nich wiem, jaka jest, bo z nią przebywam i śpię. Oni mi nigdy nie zapomnieli tego, że zerwałem z Joanną i przy byle okazji, nie omieszkiwali mi tego wypomnieć zwłaszcza Św.p ojciec, który był wręcz zafascynowany Joanną. Katarzynę jedynie tolerował, a najczęściej nie zauważał. Teraz, wypadałoby poruszyć sprawę mieszkania w której to sprawie, moi też niemałą rolę odegrali. Jednakże poświęcę temu osobny wpis. Za czas jakiś nie wiem, może 4 lata później, nie pamiętam dokładnie, dowiedziałem się, że fundacja katarynka organizuje coś na kształt aktywizacji osób niepełnosprawnych i że jest to kurs gdzie nie dość, że płacą za to, że sietam chodzi, to jeszcze dają jeść. Powiedzcie sami, kto by nie skorzystał? Bez wahania zapisałem się na ten kurs i tam poznałem fantastycznych ludzi Między innymi Romualda, który odegrał w moim życiu dość sporą rolę i może teraz mniej, ale w jakiś tam sposób nadal odgrywa. Romuald to człowiek, ciekawy od choćby dla tego, że jest samotnikiem i jak się dowiedziałem nie raz i nie dwa potrafi bez uprzedzenia zniknąć i nikt nie wie gdzie, nawet jego najbliżsi nie mają pojęcia gdzie on wtedy przebywa. Romualdowi też należałby się osobny rozdział, ale nazbyt mocno jest, a może był związany ze mną i Katarzyną. Romuald to były borowiec i dobry psycholog o wielu zdolnościach wierzący w fizykę kwantową. Dla niego, wszystko to, co wokół nas jest, bez fizyki kwantowej nie istniałoby. Wszystko jest energią i td. itp. jednakże nie wmawia nikomu swoich racji. Jego zdaniem, niech sobie każdy wierzy w co chce byle było mu dobrze. Postawa dobra, ale czy słuszna? Dla niego być może tak , jak dla mnie faktem jest, że jestem boski :D. Skończył się kurs, a nasza grupka pod czas jego trwania, umacniała swoje więzi i nawet po zakończonym kursie spotykaliśmy się w ogrodzie botanicznym na świeżym powietrzu. Poznałem Romualda z Katarzyną i to był muj błąd życiowy. Nie, to nie była wina Romualda, tu zadziałało coś w Katarzynie. Katarzyna tak zawzięła się na Romualda, że ten nawet nie zauwaŻył jak został sprytnie omotany przez jej sieć.A że nie zauważył, to wyszło dużo później. Z czasem, Romuald zaczął nas unikać, a im bardziej on unikał nas, tym bardziej Katarzyna, robiła wszystko, żeby go mieć na oku. Nagle, kontakty wszelkie z Katarzyną urwały sięjak nożem uciął. Nie odbierała ode mnie telefonów, nie odpisywała na moje smsy, aż wreszcie, postanowiłem, że zadzwonię do Romualda. Nagłe zerwanie kontaktów, nastąpiło zaraz po wspólnym sylwestrze, gdzie był Romuald i Dariusz M też wtedy był. Cześć Romek. "Cześć". Czy wiesz coś o Katarzynie? no wiem, a co? bo nagle urwał mi się z nią kontakt i nie odbiera moich telefonów, ani nie odpisuje na smsy, "wiesz, ona chyba nie chce z tobą gadać, ale nie wiem czemu". Potem dowiedziałem się, że to, że nie odbierala, było wynikiem, tego, że zwyczajnie mnie zablokowała. Kolejna kobieta robi mi coś takiego, że nic, tylko iść "i się rzucić pod samolot. Po trzech miesiącach nie wiem, czy był to wpływ Romualda, czy inny, wreszcie odezwała się sama. Miałem do niej tyle pytań,a co drugie to: "Dlaczego"! "dlaczego"! "Dlaczego"! Przecież było nam tak dobrze tyle razem przeszliśmy, pokonaliśmy tyle przeciwieństw, które usiłowały nas rozłączyć, więc "Dlaczego"? W jednej chwili przypomniały mi się wszystkie numery które robiliśmy w KFC personelowi, jak zamienialiśmy się imionami tak, że personel wkońcu głupiał kto jest kim, jak temu samemu personelowi zrobiliśmy niespodziankę w postaci koszulki z napisem wasz zwariowany klient, wszystkie koncerty w których braliśmy udział i jacy po wyjściu byliśmy szczęśliwi i wiele innych naszych wyczynów, a przede wszystkim jak bardzo ją pokochałem i kocham do teraz. Kiedy się wreszcie do mnie odezwała, Wbiła mi nóż tak głęboko, że głębiej się chyba nie dało już. Odebrałem telefon, a po drugiej stronie ona, "Cześć" Cześć Kasieńko nareszcie dzwonisz, co się stało, że tak postąpiłaś? "Nie przeszkadzam"? Jakbyś przeszkadzała dawno bym ci o tym powiedział. "Posłuchaj, chciałabym się spotkać i chciałabym, żebyśmy razem z Romualdem we trójkę pojechali na mały wypad. Prawdę mówiąc ucieszyła mnie ta propozycja, po tak długim rozstaniu, bo nie wiedziałem, choć już przeczuwałem co się kroji. I pojechaliśmy do Hełmna. Spędziliśmy tam cały dzień następny i wszystko było by ok, gdyby nie fakt, że Katarzyna, cały czas szła obok Romualda, na tyle blisko, że ja zmuszony byłem iść za nimi, chociaż oboje twierdzili, że przecież jest miejsce i dla mnie między nini i mówiąc to, faktycznie na moment odsuwali się od siebie, ale po kilku metrach, znowu odległość między nimi malała i znowu musiałem iść styłu. Już ten fakt dał mi sporo do myślenia. Oni udawali, że wszystko jest ok i doskonale bawili się w swoim towarzystwie, a ja styłu zaczynałem żałować, że zgodziłem się na ten wyjazd. Kiedy wracaliśmy do Wrocławia, Katarzyna tak wymanewrowała numerami biletów, że ja siedziałem, na przeciwnym siedzeniu, a Romuald i ona siedzieli razem. W pewnym momencie naszej podróży, Katarzyna stwierdziła, że chyba się zdżemnie i ułożyła się tak, że głową leżała na poduszce z własnej kurtki, a jej nogi spoczywały na kolanach Romualda, który nie reagował na ten gest czy jak tam możnaby to nazwać. Ja niestety siedząc na przeciw musiałem aż do Wrocławia na to patrzeć, bo nawet ie było jak wyjść z przedziału, bo musiałbym budzić innych, żeby zrobili mi miejsce, żebym przeszedł do drzwi. Największą perfidią był fakt, że w moje urodziny, Katarzyna powtórzyła jeszcze raz ten sam numer w pociągu kiedy wracaliśmy z chyba Szczecina, gdzie wspaniałomyślnie, postanowiono, że kupię sobie mikser audio, który to mikser dla mnie wynalazł gdzieś na allegro Romuald. To był ostatni raz kiedy Katarzyna mnie zraniła najgłębiej jak się dało. Zadzwoniłem po tym wszystkim do niej i tym razem odebrała bez problemu. Co to miało być? "wiesz, ja się chyba wypaliłam i nic do ciebie już chyba, nie czuję". Jakby mi ktoś w łeb kafarem przywalił. Ona, najukochańsza, po 15stu latach mówi mi takie rzeczy? A już po sylwestrze coś nie grało bo nawet śpiąc ze mną nie chciała się przytulić i od czasu do czasu, słyszałem: "Zostaw mnie, jestem zmęczona". Czym? pytam ją. "Oj człowieku,przestań drążyć, jakbyś niewiedział". No niby nie wiem. "Oj, praca, sprzątanie w domu, daj odpocząć". I zasypiała, odwrócona do mnie plecami. Rano po przebudzeniu też już nie zbyt chętnie ze mną rozmawiała, tłumacząc, że jest zła, ponieważ jest z kolei nie wyspana i nie ma humoru, Dziwne, bo jakoś do tej pory humor był. A teraz Słowa: "Wypaliłam się i nic do ciebie nie czuję". Bardzo długo odchorowałem to rozstanie i z objawami nerwicy wylądowałem w szpitalu. Prawie 3 lata trwało, zanim doszedłem jako tako do siebie. Rozmawiałem potem z Romualdem uświadamiając mu, w czym tak naprawdę brał udział. Nic nie zauważyłeś? "nie". No pociągi i jej nogi na twoich kolanach, ciąg łe przebywanie w twoim towarzystwie nawet wtedy kiedy było to zbędne itp, itd. Wyliczałem mu wszystko co pamiętałem, a jemu jakby coś zaczęło świtać. na koniec, zapytałem go: Czy ty Romek nie widzisz, że ona się w tobie zabujała? " tak? a ja myślałem, że to tak tylko po przyjacielsku, bo wiesz, ja, nie chcę żadnej kobiety". Przyznam, zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Jak to nie chcesz? " Bo widzisz, ja po pierwsze jestem już nieco schorowany i dla tego już nie służę w borze". "Mam zaawansowaną cukrzycę, jestem po dwóch zawałach, mam problemy z nerkami i cholera wie z czym jeszcze. Nie chcę nikogo obciążać moimi problemami". To co teraz zrobisz? ona rzeczywiście się w tobie Kocha. "Załatwię to" powiedział i za tydzień po Romualdzie ślad wszelki zaginął. Okazało się w krótce, że jest w Warszawie i nie chce wracać, żeby go Katarzyna nie nękała. Katarzyna wkońcu doszła do wniosku, że czas by się ze mną rozliczyć z rzeczy materialnych i za jakiś czas Zadzwoniła do mnie, z pytaniem, czy chcę na powrót laptopa, którego dałem jej na urodziny "Lenovo joga". Oszalałaś?! od kiedy to oddaje się prezenty? To, że pomieszało ci się w głowie, nie znaczy, że mam zabierać ci prezenty, które ode mnie dostałaś. " ja jednak chciałabym ci go oddać, albo przynajmniej w miarę możliwości spłacić". Nie odezwałem się więcej w tym temacie,a niebawem zaczęła spływać od niej kasa za sprzęt, który dostała ode mnie na urodziny. Później umarł mój ojciec i będąc sam w ieszkaniu, nie miałem do kogo się zwrócić i komu wyżalić, więc zadzwoniłem do niej, wyraziłem swój żal, że była ze mną tyle lat, anawet na pogrzeb mojego ojca nie poszła choć na chwilę. Na co ona odpowiedziała mi, że nie poszła celowo, bo wiedziała jaki stosunek ma do niej moja rodzina. Kilka razy jeszcze do niej dzwoniłem, mając nadzieję na nie wiem co, aż któregoś dnia w trakcie rozmowy, po kilku miesiącach, zapytałem jej: Masz kogoś? "Tak" Jak ma na imię? "Tomasz". Jak się poznaliście? "W pociągu". To pewnie teraz twoi rodzice są zadowoleni, bo pewnie jest wykształcony. "Tak". Nie pytałem o jego wykształcenie i o kierunek i więcej się do niej nie odezwałem, choć kasa nadal spływała. Ona, która uniknęła śmierci, która dzięki mnie wyszła z lekomanii, ona wreszcie, którą kochałem jak nikogo na świecie, "wyrzuciła" mnie na śmietnik uczuć. Pozbierałem się wreszcie po tych trzech latach i teraz już jestem innym człowiekiem, który nieco inaczej spogląda nażycie z perspektywy czasu.
Ps:
Myślę, że moji rodzice tak ubustwiali Joannę, ponieważ jej rodzice obiecali jej pół bliźniaka po dziadku, który za czas jakiś zmarł. Dzisiaj Joanna ma już dziecko i męża i ma problem, bo nie wiadomo czy jeszcze będzie chodzić i czy będzie kogokolwiek poznawać. Na skrzyżowaniu na przejściu dla pieszych potrącił ją samochód i jest teraz podobno "Roślinką" koło której trzeba wszystko robić. I tak kończy się rozdział mojego życia, któremu na imię było Katarzyna.
W anglii mieliśmy pierwszy konflikt z Katarzyną, ponieważ dowiedziałem się, że kiedy my bawiliśmy się u angoli, rodzice Katarzyny, debatowali, jak nas rozdzielić. Wtedy to Katarzyna uparła się, żebym skończył przynajmniej liceum, matury nie wymagała, ale liceum chociaż. A dowiedziałem się o tym od niej po jej rozmowie z rodzicami. Byliśmy u angoli dwa tygodnie i któregoś dnia tam, Katarzyna zagadnęła do mnie, że ona ma tego wszystkiego już dość i najlepiej byłoby, jakbyśmy się rozstali. Jakimś cudem udało mi się zażegnać chwilowo angielski konflikt i powiedzmy, że do końca naszego pobytu tam, było znośnie i nawet się nie kłuciliśmy. Po powrocie do Polski, wszystko minęło jak nożem uciął. Przez kolejnych kilka lat już się nie kłuciliśmy, już było ok i wszystko wróciło do prawie normy, Prawie, bo pomysł ze skończeniem przeze mnie liceum nadal był numerem 1 w naszych rozmowach. To był warunek, żebyśmy wreszcie mogli iść jak ludzie do rodziców Katarzyny, bo oni chyba się mnie poprzez brak wykształcenia, wstydzili, a i sama Katarzyna czasami choć rzadko, powtarzała jaka to jest między nami różnica intelektualna, ale nie , nie było większych spięć na tym tle między nami. Paradoksem w tym wszystkim było to, że jej rodzice też nie mieli lepszego wykształcenia. Ojciec również po szkole zawodowej,a matka po liceum pielęgniarskim i oni mi kazali zerwać z nią, bo co? bo była z nas intelektualnie taka sama para jak z nich. Czy to nie śmieszne? Kazała mi to za duże słowo, ale powiedzmy, że wisiało to nad nami cały czas. Cały czas, wyczuwało się w powietrzu, pytanie: "Kiedy się to skończy"? może teraz? Wreszcie, żeby ją zadowolić zacząłem szukać czegoś takiego, żebym mógł jednak to liceum skończyć. Zacząłem od eskk, ale okazało się, że nie mam się co wysilać, bo co z tego, że będę się w tym eskk uczyć, jak komisja okręgowa nie ma kadry na podorędziu, która by mi sprawdziła testy w braile'u. Musieliby dodatkowo wynająć nauczycieli do komisji. Spróbowałem w cosinusie. Tu też nic z tego, ponieważ, kiedy dyrekcja dowiedziała się, że jestem brailakiem, dyrektorka tegoż powiedziała mi, że jej jest bardzo przykro, ale ona mnie nie przyjmie ponieważ ja, pisząc braile'm stukaniem maszyny tudzieżby innego narzędzia do pisania, będę rozpraszać innych, a dla mnie jednego nie będą niczego dostosowywać, bo im się to zwyczajnie nie opłaca. I w ten sposób kolejna placówka odmówiła mi nauki. Wreszcie, dowiedziałem się, że w mojej byłej szkole otwarto liceum dla dorosłych. niewiele myśląc, pojechałem tam,a tam znowu schody, bo dowiedziałem się, że już jestem za stary na ich liceum, ponieważ oni tam, przyjmowali do 24 roku życia, a ja miałem już 26. I tak na kilka lat, skończyła się moja bajka o liceum, które wreszcie skończyłem dużo późnieji już po związku z Katarzyną, ale o tym będzie później. Kiedy zaczął się mój związek z Katarzyną, zaczęliśmy chodzić na różne koncerty głównie związane z poezją śpiewanąi tak często bywaliśmy na koncertach Janusza Radka, ilekroć byliśmy w bieszczadach zawsze uczestniczyliśmy w corocznym koncercie poezji śpiewanej w tematyce gór o nazwie rozsypaniec itp. A także załapaliśmy się na menedżerkę Tamary Kalinowskiej, ale o tym już pisałem w innym wpisie. Nareszcie coś się działo. Z upływem lat, Katarzyna przygasała choć nie do końca bo za czas jakiś przyjęła się do Krakowa na agh na podyplomówkę, na kierunek dotyczący energii odnawialnej i uczęszczała tam 2 lata. Wreszcie i tą uczelnię ukończyła. My jednak wróćmy do Wrocławia gdzie Katarzyna wynajmowała pokój. Kiedy już nasz związek zaistniał na serio, przeprowadziłem się do niej i razem mieszkaliśmy w tym wynajmowanym pokoju. Przez ten czas, intensywnie poszukiwaliśmy pracy dla kogokolwiek z nas. Wreszcie niestety nasz czas minął, ponieważ zadzwoniła do niej matka i kategorycznie, zarządała, żeby wracała do Świdnicy skąd wyjechała, skoro nie ma tam dla niej pracy. Nie pomogły łzy i tłumaczenia. jej matka była nieugięta. I koniec, końców Katarzyna spakowała się i wyjechała, a mnie, prosiła, żebym ten pokój jeszcze zatrzymał na kilka tygodni, bo może ona jeszcze wróci. Mieszkałem tam jeszcze 3 miesiące, a ona przyjeżdżała domnie. Potem, jej rodzice kupili dla niej kawalerkę w Dzierżoniowie i sprawy się same naprawiły, bo teraz kiedy ona miała mieszkanie, ja mogłem do niej jeździć. Tak było przez 7 lat. Ze względu, na to że ona dostała pracę we firmie swojego ojca w ciągu tygodnia, była zajęta, jak każdy pracujący człowiek i do domu zjeżdżała zmęczona, więc i nic tam było po mnie. Przyjechałbym i co? ona po pracy obiadek i spać,a następnego dnia musiałbym znowu wracać do domu. Dla tego, spotykaliśmy się w weekendy, kiedy mieliśmy dla siebie całe trzy dni, a wponiedziałek rano, wstawałem razem z nią i razem z nią busem, jechałem do Świdnicy, gdzie przesiadałem się na autobus do Wrocławia, a ona, wysiadając przystanek przed dworcem pks, szła do pracy. I tak od weekendu, do weekendu mijał nam czas. W pewnym momencie naszego związku zaczęliśmy nawet planować dzieci, bo tylko dziecka brakowało do pełni szczęścia, Ktoś zapytałby, dlaczego w takim razie nie pobraliście się? Ona sama kiedyś poruszyła ten temat i stwierdziła, że ślub to porażka, bo w razie rozwodu, idzie kupa kasy na prawników i rozprawy sądowe to po pierwsze, a po drugie, jej papierek nie jest do niczego potrzebny. Ucieszyło mnie to nawet nie powiem, bo ja jestem nadal tego samego zdania. Brak małżeństwa, to same oszczędności. Chyba, że ktoś naprawdę tego pragnie no to trudno, poświęcę się, ale sam chyba nigdy nie wyjdę z tego typu propozycją. Zatem i w tej kwesti doszliśmy do porozumienia. Potem mieszkanie w Dzierżoniowie zostało sprzedane i Katarzyna kupiła mieszkanie w Świdnicy, bo to i bliżej do pracy i rodzice tam mieszkający mieliby bliżej. A niewiele brakowało, a to ja byłbym właścicielem jej mieszkania w Dzierżoniowie, gdyby nie moja cudowna rodzinka, ale to jest historia o której nawet nie warto wspominać. Tacy jak ja, chyba już zawsze będą mieć pod górkę, zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę. Wtedy, kiedy mogliby pomóc i byli w stanie olali mnie dokumentnie. Wiele awantur z tego tytułu było i zapewne jeszcze będzie. C.D.n
Od tych wydarzeń minął tydzień i przez ten tydzień, ani ja, ani Joanna nie kontaktowaliśmy się ze sobą. Myślę sobie, koniec to koniec, ale też nie można tych 9ciu lat przekreślić od tak po prostu. Zebrałem się i bez zapowiedzi, pojechałem do Joanny.W między czasie zadzwoniła Katarzyna, zapraszając mnie i Joannę na obiad. Powiedziałem Joannie o tym zaproszeniu, na co ona powiedziała, że ona tam nie pójdzie i że mnie też zabrania. No nie! Zaraz, Zaraz! Na początku związku, rozmawialiśmy o zazdrości i przyjęłaś moje poglądy w tej sprawie, Jeśli nie pójdziesz ze mną tam, to przykro mi, ale pójdę tam sam. "Jeśli do niej pójdziesz, to możesz o nas zapomnieć". Zastanów się jeszcze, jesteśmy zaproszeni oboje. "Nie"! no dobra, wobec tego idę sam, "Idź i nie wracaj"! Z Joanną byliśmy razem 9 lat więc chyba należy mi się choć trochę zaufania. Tym czasem, jak widać Joanna nie miała go dla mnie wcale. Gdybym chciał zrobić "skok w bok" to przez te kilka lat, miałem potemu doskonałe warunki. Ja jednak jestem monogamistą i raczej jeśli decyduję się na to, żeby z kimś być to nie rozglądam się za kimś jeszcze, co nie znaczy, że nie mogę mieć znajomych, kolegów, że o koleżankach nie wspomnę nawet. To samo tyczy się drugiej strony. Zawsze w każdym związku, podstawą jego przetrwania jest wzajemne zaufanie, jeśli go nie ma, to związek też nie ma sensu. Poszedłem więc sam na obiad do Katarzyny na jej wynajmowane mieszkanie. Zjedliśmy dobry obiad i Katarzyna zaczęła się przede mną otwierać. Jakiś czas temu, zanim mnie poznała, kilka miesięcy wstecz, miała faceta, którego jej rodzice nie akceptowali ponieważ ich zdaniem, istnieje między nimi spora przepaść intelektualna. Ona po studiach, on po zawodówce. Trzeba przyznać, że schemat się powtórzył, ona po ochronie środowiska, ja po zawodówce z wyuczonym zawodem: ślusarz. Mnie jej rodzice też nie zaakceptowali z tego samego powodu, no ale do rzeczy. W związku z tym, że nie było akceptacji ze strony jej rodziców jej wybranka, wzięli po cichu ślub w jakimś kościele nie pamiętam jakim teraz. Na drugi dzień po ślubie jej facet zmarł. Okazało się, że była to reemisja raka. Dość szybko go zwinęło. zanim mnie poznała, była z tym gościem w ciąży i w czwartym miesiącu poroniła. Myślę, że to właśnie w dużej mierze wpłynęło na jej późniejsze zachowanie i próbę samobójczą. Kiedyś musiało przyjść załamanie nerwowe, a jej rodzice podejrzewam, że do dzisiaj nie wiedzą co się z ich córką działo, ponieważ Katarzyna wychodziła z założenia: "Mniej wiesz, lepiej śpisz" i nie wszystko mówiła swoim rodzicom. Joanna jako chrzestna, jeszcze czas jakiś bywała u nas w domu, ale od tej pory, już nasz związek upadł zupełnie, a potem Joanna przestała nas odwiedzać. Rok później związałem się z Katarzyną. Ciekawie płynęły nam lata i niemal co roku gdzieś wyjeżdżaliśmy. A to na sylwestra w góry pijąc szampana na jakimś szczycie, a to nadmorze, robiąc to samo na jakiejś plaży, a i nawakacje zdarzało nam się wyjeżdżać głównie w góry. Z Joanną nie jeździliśmy nigdzie, no chyba, że do jej rodziny do Warszawy, a ściślej rzecz biorąc do Pruszkowa. Dopiero z Katarzyną coś zaczęło się dziać. W czasie naszego związku, Joanna uległa wypadkowi w pracy i to jeszcze bardziej ją rozleniwiło, a przecież jej rodzice nawet do mnie mawiali: "Weź ją na jakiś spacer, a nie tylko w tym domu siedzicie i siedzicie", ale cóż skoro ich córka ani myślała wychodzić gdziekolwiek i żeby się nie nudzić pozostawał telewizor. Kochałem ją to też na rzecz siedzenia w domu z nią, niemal zaprzepaściłem swoje kontakty ze znajomymi i dopiero z Katarzyną, która była chętna chodzić ze mną gdziekolwiek, powoli odnawiałem stosunki prawie już zastałe, żeby cokolwiek z nimi robić. Kiedy pokazałem się wśród znajomych po tych9ciu latach, usłyszałem od nich: "noooo! stary! to ty żyjesz?"! Po odnawiałem kontakty i nadszedł czas kiedy ja i Katarzyna, zostaliśmy zaproszeni do Anglii na ślub jej koleżanki z pewnym amerykaninem. Tam zostaliśmy ich świadkami i tak, mój ślad zawędrował też za wielką wodę. C.D.N
Temat Katarzyny niestety nie da się umieścić w ramach jednego wpisu boć to i lat wiele razem z nią przeżyłem. Wiele, bo aż 15.Pewnego dnia, przyjechała do mnie bez zapowiedzi, a było to późnym wieczorem. Zadzwoniła do mnie i powiedziała mi, że jest pod moją bramą i czy bym do niej nie wyszedł, a przy okazji, czy nie mógłbym jej pożyczyć jakiejś bluzy bo jej zimno. Przyznam, że nieco zszokował mnie ten telefon, ale wziąłem jedną z moich bluz, i kiedy już miałem wyjść, moja mama, zapytała: "Co? to ona? o tej porze"? Kto normalny o godzinie prawie 23 przyjeżdża do kogoś kogo nie zna niemal. Rodzice w krótce poszli spać, a ja wyszedłem do Katarzyny i co? była tam. Kiedy ją zobaczyłem, już wtedy coś mi się w jej zachowaniu nie podobało. Była jakaś dziwna, a kiedy objąłem ją i podniosłem na nogi, zaczęła mi się niemal "przelewać" przez ręce. Dziwna rzecz bo przez telefon brzmiała całkiem dobrze. Zapytałem jej co się stało. Milczenie. Ponowiłem pytanie i ponownie milczenie. Pomyślałem, jest chłodno, a i jej podobno jest zimno więc nie ma co stać na tym chłodzie i jakimś cudem udało mi się, zatransportować ją do mnie do domu. Pomogłem jej dojść do mojego pokoju, a tam nowe zaskoczenie i nie, nie z tego co zrobiła bo to się stało niemal prawie z mojej winy, ale uderzył mnie fakt tego co powiedziała, kiedy dotarł do mnie sens jej słów. Usiadłem na wersalce, a ona jeszcze chwilę postała,a następnie jak szmaciana lalka, zwaliła się na mnie. Zdążyłem ją złapać, zanim wylądowała na podłodze, ale nie na tyle dobrze, żeby móc ją wygodniej usadowić i zastanowić się co dalej. W rezultacie, stało się tak, że chcąc nie chcąc, siedziała mi na kolanach, a ja ją trzymałem, taką bezwładną w pasie. W przypływie chwilowego oprzytomnienia, zdążyła mi tylko powiedzieć: " Nie puszczaj mnie choćby nie wiem co" i dopiero się teraz zaczęło. Jak zapewne wiecie, ludzie w pewnych stanach umysłu i ducha, czy choroby dostają czasami nadludzkich sił. Jedynie fakt, że byłem od niej starszy i silniejszy nie pozwoliło jej na pewne zamierzenia, bardziej, lub mniej świadome.Zaczęła mi się wyrywać, a ja jej nie puszczałem, przerażające w tym wszystkim było to, że wszystko to odbywało się w prawie zupełnej ciszy. Kiedy trochę się uspokoiła, ułożyłem ją w w pozycji leżącej na wersalce i na wszelki wypadek, trzymałem ją w objęciach jedną ręką, tak żeby nie mogła zrobić jakiegokolwiek ruchu zagrażającego zarówno jej, jak i mnie. W tym momencie, zadzwonił telefon. To była Joanna. I co jej mam teraz powiedzieć? że jest u mnie Katarzyna i że nie wiem co sięjej dzieje i no Zrozum Asiu, ale ona potrzebuje pomocy? Kiedy zadzwonił telefon w Katarzynę wstąpiły nowe siły i ja jedną ręką trzymałem Katarzynę w drugiej trzymałem telefon w którym to telefonie, Joanna oznajmiała mi, że skoro tak ma być, to z nami koniec. Domyśliłem się, że Joanna odgadła bezbłędnie sytuację, ponieważ jak się okazało, od samego początku, uważała Katarzynę, za swoją rywalkę. Kiedy, Joanna się rozłączyła po zakomunikowaniu mi radosnej wiadomości, miałem wreszcie obie wolne ręce i mogłem zająć się swoim gościem który próbował się uwolnić ode mnie.Na dodatek w tym czasie miałem włączone radio, a w tym radiu o ironio, jak na zawołanie i podniesienie i tak już napiętej atmosfery, puszczano nagrania pt. Sen się spełni zespołu kombi, i Jeny w wykonaniu Ich troje. To jakby dodawało Katarzynie sił do walki ze mną. Kiedy myślałem, że może minęło to coś, bo na moment się uspokoiła, puściłem ją i na moment się odwróciłem. wtedy Katarzyna wykorzystała ten mój ułamek nieuwagi, i wzięła z biurka szklankę po wypitej herbacie i tylko trzask pękającego szkła kazał mi się natychmiast odwrócić. Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem jak Katarzyna trzyma w ręce rozbitą szklankę i próbuje sobie podciąć żyły. Na szczęście udało mi się jej wszystkie odłamki wyciągnąć z rąk. Podjęła jeszcze jedną próbę, Na biurku leżała szyba ochronna. Jeszcze raz, Katarzyna okazała się szybsza ode mnie, ale nie na tyle, żebym nie był szybszy w rezultacie. Próbowała ściągnąć szybę tak, żeby upadając rozbiła się, a ona zyskałaby nowy kawałek do podcięcia sobie żył. Zdążyłem i tym razem. Skoro zauważyła, że nie udało jej się ze szkłem, zaczęła urywać sobie guziki od bluzki którą miała na sobie i połykać je. To już naprawdę przestało być zabawne, bo musiałem ją znowu uchwycić w kleszcze i unieruchomić, ale wtedy zadzwonił jej telefon, który był w jej torebce. Nie pamiętam kto dzwonił, ale musiał to być jakiś ważny telefon bo znowu zaczęła mi się wyrywać, ale ja, nie pusczałem jej. Wreszcie Poprosiła: "Podaj mi torebkę.". Uwolniłem ją z mojego chwytu i sięgnąłem po rzeczoną torebkę i podałem jej. W tym czasie telefon przestał dzwonić. Zastanowił mnie jej spokój i kiedy tak myślałem czy to już koniec koszmaru, zauważyłem, że ona ma coś w ręce i zawzięcie wkłada sobie coś do ust. Daj mi torebkę, powiedziałem do niej, zero reakcji, ale po łykanie tego czegoś się wzmogło. Wkońcu wyrwałem jej torebkę i zajrzałem do środka, a tam, wypełniona była blistrami leków, a niektóre już kilkunastu tabletek nie miały. Wyrzuciłem wszystko z jej torebki i zwróciłem jej. Leki schowałem do barku, a Katarzyna śledziła każdy mój ruch i wiedząc gdzie są leki, próbowała się do nich dostać. Wtedy znowu ją zakleszczyłem. nasza walka trwała do samego rana i kiedy Katarzynie wyczerpały się pomysły i siły zwyczajnie się rozpłakała. Usłyszeli to moi rodzice i wpadła moja mama, zobaczyła Katarzynę w stanie o którym niebędę pisać i stwierdziła, że jest nienormalnai że jest histeryczką, ponieważ, Katarzyna nie przestając płakać, zadzwoniła do swojej przyjaciółki z prośbą o spotkanie. Pojechałem z nią na to spotkanie i tak poznałem kolejną katarzynę z którą za kilkanaście lat, ja i Dariusz M, spotkaliśmy się na warsztatach radiowych organizowanych przez Leszka K. C.D.ń
Katarzyna była dziwną na pierwszy rzut oka osobą. Cała jej dziwność wynikała z jej zachowania z którego wiele można byłoby wywnioskować, a co najważniejsze w tym, to najczęściej ludzie reagowali na nią bardzo negatywnie, tylko dla tego, że wyglądała jak wyglądała. Katarzyna, metr 64 na oko normalna budowa ciała, ale mankamentem w tym wszystkim były jej oczy. Sama w sobie była dość przeciętnej urody, ale wiecie jak to jest, człowiek zakochany, pewnych rzeczy choćby patrzył się na coś mając to przed oczami, nigdy tego nie zauważy. Katarzyna, chorowała na jaskrę, którą jak twierdziła, wykryto u niej w wieku 16stu lat i jak to bywa w wielu przypadkach, tak i tutaj lekarze "dali ciała". W rezultacie, w jednym z oczu, porobiły się zrosty, i musiano to oko usunąć. Nie usunięto go w całości, a tylko w połowie. W rezultacie, nie było dokładnie widać, co jest tak do końca z tym okiem i dla czego właśnie w tym oku,opada powieka. Katarzyna, chyba, bardziej dla tego tak myślę żeby ukryć ten mankament, nosiła okulary. Drugie jej oko, było w pełni sprawne, do tego stopnia, że nawet zmierzyła się z próbą zdania prawa jazdy. Oblała ten egzamin, tylko dla tego, że przy manewrze parkowania, stanęła za blisko drugiego auta i egzaminator, nie miał jak wysiąść z samochodu. Kiedy stanęła już na wyznaczonym miejscu do parkowania, egzaminator z niewinną miną zapytał jej: "I jak pani teraz wysiądzie"? Katarzyna była dość szczupłą osobą, więc bez żadnego skrępowania, odrzekła: "Ja wysiądę" i bez problemu wysiadła, zostawiając egzaminatora w aucie. no, ale to był egzamin więc powinna zachować przepisowe odstępy. Potem, kiedy nikt nie patrzył prócz innych użytkowników ulic mogła sobie parkować jak się jej podobało, ale egzamin, to egzamin. W rezultacie oblałago. Mimo porażki, nie przejęła się tym stwierdzając: "No i dobrze, przynajmniej moi rodzice nie będą mnie wykorzystywać w charakterze kierowcy", tym bardziej, że jej ojciec, posiadał prawo jazdy, choć nie chętnie siadał za kierownicą. Inna rzecz, że Katarzyna była oczkiem w głowie swojego ojca. Poznałem ją, kiedy zaczynała studia na kierunku: Ochrona środowiska na jednej z Wrocławskich uczelni i wynajmowała mieszkanie od pewnej pary, Oli i Sebastiana na jednym z osiedli Wrocławia. A jak się poznaliśmy? Na moim osiedlu, pewna firma zainstalowała łącza internetowe i owa sieć była tak skonstruowana, że użytkownicy całej sieci dosłownie całej, widzieli się wzajemnie w otoczeniu sieciowym, oferowanym przez system windows. Jednakże, nie każdy miał poprawnie skonfigurowane to otoczenie i do jednego komputera dało się zajrzeć, ale nie do każdego. Pewnie byli ci, którzy się bardziej znali i mieli dobrze to skonfigurowane i ci, którzy znali się mniej i ci nie mieli tak dobrze, ale nicto, jakby to powiedział pan Wołodyjowski. W tym przypadku w sukurs przyszedł polecany przez tegoż prowajdera program DC. "Direc connect", który to program potem był bardzo ścigany przez różne instytucje od praw autorskich. Cała idea tego programu polegała na tym, żeby być fair wobec innych udostępniających swoje zasoby i wszystko opierało się na tym, że ile samemu się udostępniło, tyle samo dostawało się w zamian. Taka była polityka programu. W tym programie, a działał on trochę jak teamtalk bo też żeby cokolwiek od kogokolwiek pobrać, trzeba było się dołączyć do odpowiedniego serwera, okazało się, że o ile w samym otoczeniu sieciowym widać było komputery innych, to tutaj nasza sieć, podzielona była na tzw. węzły. Po podłączeniu do serwera naszej sieci, owe węzły mi się pokazały. Katarzyna jako potencjalna mieszkanka, okolic kosmonałtów i Gondowa, należała do węzła "Szilo". I tak, na drzewku użytkowników widoczna była jako "szilo/Kasia". Kasia, to pewnie nazwa jej komputera. Przez kilka dni, ignorowałem wyświetlaną nazwę na liście użytkowników, któregoś dnia postanowiłem zajrzeć co ona tam ma, nick: "Szilo/Kasia" przyciągał mnie jak nie przymierzając magnes. Wreszcie zajrzałem, a tam folder filmy 0b, instalki 0b, i kilka innych folderów, każdy po 0b. Regulamin sieci mówił, że jeśli ktoś udostępniał będzie puste foldery, zostanie zbanowany, więc zwróciłem uwagę, "szilo/Kasi" na tenże fakt. Na co ona w odpowiedzi, odpisała mi, że ona dobrze wie co udostępnia i że jej foldery nie są puste. Program posiadał tak samo jak teamtalk wewnętrznego czata, więc można było między sobą rozmawiać pisząc. Ja z kolei, napisałem jej, że jeśli mi nie wierzy, mogę jej wysłać zrzuty ekranu i jak powiedziałem, tak zrobiłem. Katarzyna ze zdziwieniem, musiała mi przyznać rację. Potem okazało się, że te puste foldery na skutek jakiegoś błędu w sieci w mieszkaniu, które wynajmowała, zostały zdublowane z zupełnie innego komputera. Routery nie były wtedy na tyle popularne i tanie jak teraz, więc trzeba było sobie radzić inaczej i w tym przypadku poradzono sobie tak, że jeden z komputerów w tym mieszkaniu robił za serwer, a pozostałe były do niego podłączone, a tych komputerów, nie licząc robiącego za serwer, było4. Któryś zgłupiał i tak u Katarzyny udostępniły się puste foldery, chociaż ona u siebie widziała, że nie są puste. Trzy dni trwały nasze rozmowy na czacie DC, aż dnia czwartego sama zaproponowała, że przyjedzie do mnie. Pomyślałem sobie czemu nie? I tak pierwszy raz spotkałem się z Katarzyną. Moim rodzicom od razu Katarzyna się nie spodobała. Oni byli zabujani w Joannie, która miała idealne podejście do dzieci, a wtedy to się bardzo liczyło, bo w końcu moja siostra miała ich trójkę, a i dzieci siostry bardzo związały się z Joanną. W rezultacie, została chrzestną jednego z nich. Od czasu do czasu, spotykałem się z Katarzyną na gruncie, że to tak nazwę koleżeńskim, a i Joanna o niej wiedziała w końcu nie mogłem ukrywać przed moją dziewczyną, że jest nowa znajoma. W życiu nie wiemy kiedy i w jakich okolicznościach, poznamy kogoś. Joannie na początku naszego związku, wyjaśniłem, że nienawidzę zazdrości i tępię ją, jak tylko się da, więc albo zaakceptuje taki stan rzeczy, albo nie będziemy parą i zostaniemy tylko przyjaciółmi. Joanna przystała na moje wywody i zrobiła się z nas para naprawdę. Katarzyna gdzieś tam na drugim planie sobie była i wszystko skończyło by się dobrze, gdyby nie pewne wydarzenia, które zaważyły na wszystkim i od tej pory moje życie już nie było i nie jest takiesamo. Od tej pory, zmienił się mój pogląd na wiele spraw,a zwłaszcza na istnienie kobiet przede wszystkim. C.D.N
Joanna o której pisałem wcześniej, była też dość kontrowersyjną osobą. Zawsze powtarzam, że konia z rzędem, kto zrozumie kobiety, ale to właśnie dzięki niej, zrozumiałem sporo rzeczy i dzięki niej, moje poglądy nieco się skrystalizowały. Czas jakiś jeszcze uczęszczałem do jednej z katolickich wspólnot, aż dotarło do mnie, że ludzie w tej wspólnocie są inni we wspólnocie i inni poza nią. Zacząłem się zastanawiać, nad sensem istnienia takich "zbiegowisk" skoro ludzie, chrześcijanie możnaby rzec, pokazują dwie twarze. Zrodziło się we mnie na początku niejasne przekonanie, żenic tu po mnie, a przecież na tzw. małych grupach, każdy pokazywał jak bardzo się cieszy, że jesteś i podobnie było na większych spotkaniach. Druga twarz wyłaziła z ludzi po takich większych właśnie spotkaniach, kiedy wszyscy wybierali się do własnych domów ico? Nigdy od nikogo, kto wcześniej cieszył się że jestem, nie usłyszałem: "Cześć, to do zobaczenia". Nawet wtedy, kiedy stałem w drzwiach i nie sposób było mnie nie zauważyć. Do wspólnoty dałem się zaciągnąć bo myślałem, że skoro nie mogę sobie znaleść znajomych normalnie, to może tam będę zaakceptowany, ale jak widać, ponyliłem się. Od chrześcijanie i tyle. Poszedłem więc do protestantów, na spotkania wspólnoty adonaj i scenariusz się powtórzym. Powitania na niedźwiedzia miłe słowa, a na dowidzenia milczenie. Poraz kolejny pomyślałem sobie, a z resztą nie ważne co sobie pomyślałem o tzw. chrześcijanach. Dość na tym, że to było moje ostatnie spotkanie w jakiejkolwiek wspólnocie "chrześcijańskiej" i znowu zostałem sam ze sobą. Nikogo nie obchodziłem bo nawet w tak wielkiej wspólnocie, gdzie wszyscy się cieszą, że jesteś, tworzyły się grupki wzajemnej adoracji i nawet nikt nie podszedł zagadać i zainteresować się, kim jestem i co ja tu robię. Próbowałem jeszcze we wspólnocie osiedlowej, i tu nawet wykazano jakieś zainteresowanie, ale na krótko tzn. do momentu, kiedy osobiście przychodziłem do członków, żeby z kimś po być. Już na trzecim spotkaniu, a ściślej mówiąc po spotkaniu, przestano mnie zauważać. Wywnioskowałem, że fajnie jest jak nikt nikogo poza spotkaniami nie odwiedza i każdy żyje swoim życiem i tylko na spotkaniach wstępuje w niego "duch święty". Żenada. Stwierdziłem, że nawet tu, w mniejszej grupie, nie znajdę nikogo z kim warto byłoby się zakumplować, bo o przyjaźni już dawno mógłbym zapomnieć i ostatecznie już definitywnie, porzuciłem wspólnoty jakiekolwiek. Minęło kilka lat i w moim domu zagościło cbradio. Piękne to były czasy, kiedy w eterze radiowych fal, można było po gadać z innymi użytkownikami cbradia. Wtedy też poznałem Ewę, fajnie mi się z nią rozmawiało i od czasu do czasu, schodziliśmy w naszych rozmowach na bardziej niebezpieczne grunta jakimi to są związki partnerskie. W jednej z takich rozmów, Ewa wyznała mi, że ma fajną koleżankę, ale nie wie co u niej teraz bo od roku się z nią nie kontaktowała, ale jak chcę, to ona dla mnie wykopie skąś numer telefonu do niej. Oczywiście, że chciałem i numer dostałem. Zbliżało się Boże narodzenie. Mniej więcej tydzień przed, wyszedłem z domu do budki telefonicznej, ponieważ, nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał, że po pierwsze dzwonię do kogoś kogo nie znam, a po drugie nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał moją rozmowę. Dotarłem więc do wmiarę bezpiecznej budki telefonicznej i wybrałem numer podany mi przez Ewę. "Halo"? Dzień dobry. Czy zastałem Joannę?Bo trzeba wam wiedzieć, że ona także miała na imię Joanna. "Tak, chwileczkę". Po chwili: "Tak? słucham" Czy lubisz spontaniczne telefony tóż przed świętami?? "A co to za pytania"? No po prostu pytam skoro już zadzwoniłem. "Nie". No to chyba będziesz musiała po lubić. Chwila konsternacji i pełna napięcia cisza wiele dawała do myślenia. Po chwili odezwała się: "Dobra, muszę kończyć, bo robię pierogi na wigilię i mam ręce w mące". No to cześć. "Cześć". Później podobnych rozmów było więcej i stawały się coraz dłuższe. Czasami nawet nocami rozmawialiśmy do rana. Cóż, ileż można rozmawiać przez telefon? któregoś dnia znowu do niej zadzwoniłem i zaproponowałem spotkanie. Tym razem zgodziła się bez oporów. Podała mi swój adres domowy, a ja wsiadłem w autobus i po 45ciu minutach byłem na miejscu. Choć nie tak do końca bo strasznie długi czas, zajęło mi znalezienie jej ulicy. Kiedy wreszcie mi się to udało, zadzwoniłem do bramy, a następnie do jednego z mieszkań na parterze. Otworzyła mi ładna acz nieco przy kości dziewczyna na oko 24 letnia. Cześć. "No cześć" To ty jesteś Joanna? "Tak wejdź". Na Powitanie , pocałowałem ją w policzek, a ona nie zaprotestowała. Gdy tak siedzieliśmy przy kawie i gawędziliśmy, do domu wrócili jej bracia. Zapewne buty lub coś innego zwróciło ich uwagę, dość, że jeden z nich, Tomasz, wszedł bez pukania do niej do pokoju i zobaczył mnie. "Oj siostra, nie wiedziałem, że masz gościa". "No mam, a co"? "No niby nic" Powiedział Tomasz i z dziwnym uśmiechem wycofał sięz jej pokoju. Po jakimś czasie usłyszeliśmy jakieś głosy, na przedpokoju i tym razem weszli obaj jej bracia. Tzn. wszedł Jarek,a Tomek został nieco styłu pewnie chcąc się wycofać ukratkiem, ale niestety nie dało się ponieważ: Jarek, bo tak miał na imię jej drugi brat, stwierdził: "Ojoj, siostra, widzę, że ci farba z drzwi odpada", a po chwili: "Tooomeek! możesz tu przyjść. Pokazał się i Tomek, po czym obaj zdjęli drzwi od jej pokoju z zawiasów i odnieśli w inną część mieszkania pękając ze śmiechu. W ten sposób zostaliśmy pozbawieni drzwi. Za jakieś pół godziny przynieśli drzwi spowrotem i teraz ja miałem ubaw, bo nie potrafili ich na powrót osadzić na zawiasach bo była tam w pewnym miejscu spaczona futryna. Teraz ja sięśmiałem do rozpuku. Oni zresztąteż. To właśniewtedy poznałem jej braci i przylgnął do mnie przydomek Kolumb i tak na mnie wołali jej bracia aż do samego końca mojego związku z Joanną. Jeszcze kilka razy przyjeżdżałem do niej, ale już bracia, nie zdejmowali drzwi. Po pół roku zostaliśmy parą, Któregoś wieczoru, kiedy Joanna odprowadzała mnie na autobus powrotny, przyplątał się nam temat ślubu. Joanna, nito żartem, nito serio, zapytała mnie, czy nie zostałbym jej mężem. Ja, traktując te nieoczekiwane oświadczyny także jako żart,stwierdziłem, że czemu nie. Na to Joanna, że gdyby był jakiś wolny termin w urzędzie, to od razu by mnie tam zaciągnęła i na zajutrz, zadzwoniłem do niej. Mając w głowie, i będąc świadkiem wyczynów jej braci, postanowiłem sprawdzić poczucie humoru jej rodziców. Odebrała jej matka.
dzień dobry? "A dzień dobry Krzysztofie". Nie wiem co pani na to, ale pani córka wczoraj na przystanku oświadczyła mi się. "Tak? no to witaj synu w rodzinie"? Wyobrażacie sobie moje zaskoczenie? ale od tej pory, do jej rodziców zacząłem bez pardonu mówić mamo i tato, a oni nie mieli nic przeciwko temu. Zresztą z pozostałą częścią jej rodziny też nie było problemu, kiedy do jej ciotek też mówiłem ciociu, ale w tym przypadku dodając imię osoby, do której się zwracałem. Ten związek, trwał całe 9 lat, aż do momentu, kiedy, pojawiła się w moim życiu Katarzyna i gdyby nie pewne zachowania Joanny w tamtym czasie, pewnie do dzisiaj byłbym z Joanną, a Katarzyna pozostałaby koleżanką, jak to było planowane gdzieś na "górze". Los widać chciał inaczej i w rezultacie, no ale to już w następnym wpisie. C.D.N
Jak już pisałem we wcześniejszym wpisie, mój wybór padł jakimś trafem na średniego syna sąsiadów i stało się to niewiedzieć jak i kiedy, przyglądając się temu wszystkiemu z boku, możnaby rzec, że bracia w kumplowaniu się ze mną, wymienili się miejscami. Najstarszy, którego do mnie przysłano z czasem przestał się interesować obcowaniem ze mną i nie pamiętam co, ale coś we wspólnych zainteresowaniach, spowodowało, że zakumplowałem się właśnie z średnim bratem. Możnaby rzec, że taka jakby przyjaźń trwa do dzisiaj i zawsze kiedy potrzebne mi jest oko do czegoś to o ile on ma czas służy mi własnym, aczkolwiek, prawdziwą przyjaźnią bym tego nie nazwał. Ilekroć wracam myślami do wsi na której się wychowałem, zawsze przypominają mi się, nocne wizyty wilków na naszym podwórku no i oczywiście dzików. Gdzie w tym czasie był nasz pies? Na panienkach oczywiście :D. Wracał najczęściej umorusany jak nieboskie stworzenie drugiego dnia nad ranem no, ale wróćmy do Wrocławia. W internacie spędziłem razem z zawodówką jakieś 11 lat. Po skończonej szkole, zatrudniłem się w jedymym dostępnym we Wrocku zakładzie pracy hronionej o pięknej nazwie Dolsin.Był to kawał drogi dojazdowej od mojego miejsca zamieszkania, ale dowiedziałem się, że przecież oni mają tam hotel, dzisiaj już nieczynny, ale zakład ma się w miarę dobrze, choć mogłoby być z nim nieco lepiej. Jeśli będę zmuszony, chyba spowrotem tam wrócę mimo dalekiej trasy i groźby codziennego spóźniania się do pracy. Rok później nastały takie czasy, że niepełnosprawnym kazano wybierać, albo praca, albo renta socjalna. Stosunek jednego do drugiego był oczywisty. Moja wypłata po ośmio godzinnej pracy, wynosiła: 250000 miesięcznie, kiedy renta socjalna wynosiła aż 750000. Wybór był prosty, choć dzisiaj trochę żałuję, że wtedy pokusiłem się na stawkę, jaką oferowała mi renta i zwolniłem się za porozumieniem stron. Wtedy jeszcze niestety nie można było dorabiać do rent. Kiedy już pobierałem moje 750000 pln, dobrze mi się żyło i nie narzekałem nalos. Wtedy też w wieku prawie 18stu lat poznałem Joannę, moją pierwszą dziewczynę. Joanna była ładną i inteligentną 17sto latką, a poznałem ją dzięki telefonowi, który poprzez jakieś niedopatrzenie tepsowskich techników, posiadał tzw. przebicia nalinii i można było dzwoniąc na numer o którym wiedziało się, że tam nikt nie odbierze, krzyczeć do siebie, tak długo, aż ktoś nas usłyszy. Nie byłem jak się później okazało, jedynym który odkrył zalety błędów techniki telekomunikacyjnej. Coś mi jeszcze nie wiedząc o różnych "mykach" już świtało kiedy dzwoniąc do znajomych, Słyszałem między sygnałami wywoławczymi: "Haaaalooooo! Haaaaaaloooo! Podaj numeeeer!". Myślałem, wtedy, że to normalne, takie zakłucenia ponieważ to analog centrala tzw. pentakonta, więc nie może być dobrze kiedy na każdym rogu ulicy niemal stała szafa telekomunikacyjna ze znaczkiem tpsa. Jeszcze w szkole zawodowej, jeden mój kolega z grupy, powiedział mi mniej więcej jak to działa i kiedy trzeba krzyczeć. Przyznam, że wtedy mało mnie to interesowało. Od jakiś jeden z drugim idiotów, wrzeszczą do słuchawki, nie wiadomo poco i na co. Dużo o wiele, wiele później zaczął mnie interesować temat, kiedy w eterze miedzianych kabli z czasem, przybywało głosów krzyczących hasło: "Podaj numer". Skoro tak, to czemu miałbym nie spróbować. Dołączyłem i ja do grona wrzeszczących i tak poznałem sporo osób płci przeciwnej, a żwe owo coś działało tylko pod jednym prefiksem, zazwyczaj były to dziewczyny z trzech osiedli, na których mieszkali moi dwaj znajomi z mojej klasy, tudzieżby grupy. Oj, wtedy się działo oj działo, razem z poznanymi dziewczynami, stworzyliśmy 30sto osobową grupę i dość często wyjeżdżaliśmy taką grupą na różnego rodzaju wypady. Wtedy i kumpli mi przybyło bo to na imprezach co i rusz poznawało się kogoś ciekawego. Zwłaszcza u kolegi Marka , który co roku robił u siebie sylwestra i co roku sam szedł na inną imprezę, własne mieszkanie zostawiając nam na całą noc. Wracał potem rano, a my pomagaliśmy mu w sprzątaniu. Joannę poznałem właśnie na tychkrzyczących niniach, ale zanim to, spotkało mnie miłe zaskoczenie ze strony innych dziewczyn. Któregoś dnia stojąc w budce telefonicznej z kieszeniami pełnymi żetonów do automatu, krzyczałem do słuchawki znaną już frazę aż nagle, odezwała się z oddali jakaś dziewczyna. Na co ja: Podaj numer! musiała go powtarzać kilka razy, bo po pierwsze zagłuszał mi ją sygnał dzwoniącego gdzieś telefonu, a po drugie, inni też chcieli od niej numer i również mi ją zagłuszali. Wreszcie udało mi się połączyć ten magiczny szereg kilku cyferek i po wrzuceniu żetonu, uzyskałem z nią bezpośrednie połączenie: Ja. Cześć. ona "Cześć" Ja. dzwoniłaś na linię? ona: "tak". ja. jak masz na imię? ona "Marta". i od słowa do słowa spędziłem w tej budce jakieś 3 godziny rozmawiając z Martą. Kiedy dowiedziała się gdzie jestem, bez wahania zaproponowała, żebyśmy się spotkali i zapytała, czy mogłaby przyjść z koleżanką. Czemu nie? i tutaj postanowiłem wypróbować działanie zasłony dymnej, tak na wszelki wypadek: Ja. Wiesz co Marta? nie wiem co ty na to, ale ja jestem osobą niepełnosprawną. Ona. "to znaczy"? ja. Wedle prawa polskiego, jestem osobą niewidomą. Ona. "no i"? ja. Nie przeszkadza ci to? ona. "A ty się z koniem na łby po zamieniałeś"? Wreszcie przyszły na umówione miejsce obie charakterne i piękne, a z czasem, dołączyły do naszej i tak już sporej grupki i tak zrobiło się nas 32 osoby no, ale czasby wrócić do Joanny. Byłem z nią dwa lata, a nasz związek zaczął się w jej urodziny i w jej urodziny się skończył. Dziś, z perspektywy czasu, mogę go zaliczyć do epizodów. Dzięki Joannie zacząłem uczęszczać do różnego rodzaju wspólnot katolickich i nietylko. U protestantów też zdarzyło mi się być wtedy kilka razy. Widziałem te tzw. cuda, kiedy to ludzie pod żekomą mocą Bożą padali na ziemię. Widziałem też jak któregoś dnia i Joanna poddała się temu czemuś i również wylądowała na podłodze, a potem, zaczęły się jej "majaki" nt. Boga itp. Trwało to dość długo, aż po dwóch latach, oświadczyła mi, że Bóg ma dla niej kogoś innego. Tym kimś okazał się
wojciech R studiujący medycynę na kierunku ginekologia. Ja , chcąc jeszcze jakoś tam ratować nasz tzw. związek, na jej prośbę, zorganizowałem spotkanie z nim pewnego dnia, ale też i nie zamierzałem tego tak zostawić. W końcu bądź co bądź to jeszcze była nadal moja dziewczyna. Joanna, żeby się bardziej zbliżyć do Wojciecha R wykorzystała dwa fakty, pierwszy to taki, że miała bardzo bolesne miesiączki i drugi, niejako wiążący się z pierwszym, że Wojciech R był przyszłym ginekologiem. Nawet udało jej się mnie namówić, żebym z nią pojechał do niego, celem zbadania jej, czy faktycznie jest z nią wszystko ok. Po tym nasz związek zaczął się sypać bardzo szybko i w jej urodziny się rozstaliśmy. Ja, przez czas jakiś jeszcze próbowałem coś z tego sklecić, ale jak mądre przysłowie pszczół mówi: "do tanga trzeba dwojga", a w tym przypadku nawet się nie obejrzałem, jak tańczyłem sam. C.D.N
Ps:
I tak w tym wpisie, wiele pominąłem, bo nawet nie wiem w pewnym momencie, jak miałbym pewne wydarzenia opisać, żeby się za bardzo nie rozwodzić.
Witam po tzw. przerwie tekstowej 😀
Dawno już prócz krótkich wierszyków, nic tutaj nie pisałem. Myślę, że czas nadrobić zaległości. Tak sobie siedziałem i myślałem, o czym by tu napisać i po przeczytaniu pewnego wpisu na marchewkowym studiu, stwierdziłem, że może również fajnie było by się nieco przybliżyć. A zatem, urodziłem się i koniec 😀 bo nie miałem innego wyjścia :D. A tak na poważnie to jakby spojrzeć wstecz, to i u mnie znalazłoby się co nieco do opisywania. Wiele prawdę mówiąc nie pamiętam, ale niektóre pogłoski gdzieś tam w zakamarkach pamięci pozostały i jakby się wysilić to może udałoby się je przywołać. To, co chciałbym napisać nie można nazwać biografią, jednakże Jakieś podobieństwo znalazłoby się. Odkąd pamiętam, mieszkałem z dwiema babciami na wsi w okolicach Wieruszowa i Wielunia. Wtedy, było to województwo sieradzkie, dzisiaj jest województwem łudzkim. I tak fajnie płynął by mi tam czas gdyby nie stała się rzecz, która tak naprawdę owiana jest tajemnicą rodzinną i albo nikt nie pamięta jak się to stało, albo na rzecz ukrycia faktów, wymyślane są przeróżne historie, żeby ukryć faktyczną prawdę. Zapewne, nie dowiem się tego już nigdy. Mieszkałem we wsi, która składała się tylko z trzech gospodarstw razem z naszym. Od sąsiada, do sąsiada trzeba było przejść pieszo polami około dwóch kilometrów, więc jak szło się w odwiedziny, to tak jakby się człowiek wybierał za lasy, za góry. My mieszkaliśmy mniej więcej po środku i co najfajniejsze wtym, to fakt, że po wyjściu za furtkę, był kawałek naszego sadu, a potem bez żadnego ostrzeżenia zaczynał się las. Moi rodzice zawieźli mnie tam i oddali pod opiekę moim babciom w tym jednej pra, która czas jakiś później zmarła, więc została mi jedna. W naszym gospodarstwie, mieliśmy wszystko to, co ma się na wsi, czyli krowę, kury itp. Mieliśmy też jak nie jedno szanujące się gospodarstwo psa. I tu w jednej z historii niepoślednią rolę odegrał tenże pies. A było to tak: Podobno mieliśmy wtedy gości i nawet moi rodzice też wtedy przyjechali. Ja w spacerówce, cieszyłem się świeżym powietrzem, aż przyszedł ktoś do nas, a pies, jak to pies, zaczął się cieszyć z nowego gościa, a że był to mieszaniec wilczura i czegoś tam jeszcze, nie pamiętam czego, więc mały nie był. Lubiłem się z nim bawić i wbrew pozorom był dość łagodny, no ale przyszedł rzeczony gość, pies jak się cieszy, nie zwraca uwagi na to, czy przypadkiem z tej radości czegoś innego nie rozwali. Tak było i teraz. mój wózek był ustawiony w miejscu, gdzie nasze podwórze, było dość kamieniste i nie rosło tam nic, nawet skompa trawa. Pies, ciesząc się, wywrócił wózek, a ja, wypadłem na te kamienie. Ludzie jak to ludzie, pozbierali dzieciaka i twierdząc, że do wesela się zagoi, wrócili do swoich zajęć w tym przypadku do rozmów towarzyskich. Minęło kilka dni, a mnie zaczęła rosnąć głowa. Niepokój moich opiekunów, spowodował, że wylądowałem w szpitalu w Wieruszowie właśnie. Tamtejsi lekarze, zdiagnozowali wodogłowie, ale też i leczono mnie na tasiemca, ponieważ objawy były podobne. Kiedy dziecko zaczęło tracić wzrok i nie poznawało rodziców, chyba coś olśniło lekarzy, że to jednak nie wodogłowie, a coś innego i ze wsi, trafiłem do miasta, zwanego Wrocławiem. W szpitalach przeleżałem 8 miesięcy. Na koniec okazało się, że rzeczone wodogłowie, to krwiak, który zrobił w organizmie takie spustoszenie, że na uratowanie całkowite wzroku , nie ma co marzyć. We wrocławiu zlikwidowano mi krwiaka i mam tyle wzroku ile mam, tzn. tyle, że nawet nocą nie potrzebna mi jest laska, żebysię samodzielnie poruszać, jednakże, czasami zazdroszczę osobom zupełnie widzącym, jak to co dla mnie jest małymi plamkami na papierze, oni są wstanie przeczytać bez żadnego problemu. Gdyby nie ten błąd lekarzy, dzisiaj pewnie też mógłbym czytać te plamki i może miałbym fajną pracę. Cóż, ale jest jak jest i nie ma rady, trzeba żyć z tym, co się ma. W wieku 7 lat, ostatecznie wyniosłem się ze wsi i zamieszkałem z rodzicami na takiej jakby też prawie wsi, ale bardziej przypominającej miasto, bo i nawet autobusy tam dojeżdżały. Z przyczyn mi nieznanych ostatecznie wylądowaliśmy we Wrocławiu. Moje dwie młodsze siostry już uczęszczały do przedszkola, a ja znalazłem się na ul. Kasztanowej w internacie dla niewidomych i niedowidzących. Fajne to były czasy i wiele numerów z kumplami się robiło i muszę przyznać, że nie było weekendu, kiedy wychowawcy nie mieli dla moich rodzicieli wiadomości o tym, jak to ich cudowny synek na rozrabiał w minionym tygodniu 😀 Boć to ja zawsze byłem największym prowodylem do najgorszych wygłupów.Przez cały czas, prócz kumpli z internatu, nie miałem innych, więc kiedy przyjeżdżałem do domu na weekendy, moje siostry wychodziły z koleżankami na podwórko, a ja, siedziałem w domu. I tak mijał rok za rokiem, aż któregoś dnia, moja Mama wyszła do sąsiadki, która była i jest do dziś jej przyjaciółką, a za jakieś pół godziny, zadzwonił dzwonek do naszych drzwi. "Cześć" no cześć. Przysłano mnie tutaj, żebym się z tobą zakumplował. Ki ciort? Miałem wtedy chyba jakieś 11 lat. Okazało się, że był to jeden z trzech synów przyjaciółki mojej mamy. One sobie wymyśliły, że skoro nie mam kumpli na osiedlu, wyświadczą mi przysługę, i spróbują mnie jakoś zakumplować z synem przyjaciółki. Ostatecznie owszem, zakumplowałem się, ale nie z tym którego do mnie przysłano, a ze średnim. C.D.N.