Po wizycie w niemieckiej klinice, Martyna zaczęła szybko wracać do zdrowia i mogliśmy zacząć całą akcję z jej przeprowadzką do Wrocławia z którą też niemało mieliśmy przejść. Tak na marginesie, to Martyna ma dość specyficzny styl myślenia, ponieważ, kiedy już udało mi się z nią skontaktować po tej niepokojącej ciszy, i kiedy już nareszcie odezwała się z niemiec na messengerze, zapytałem jej, dlaczego nic mi nie powiedziała. Na to ona: "Przepraszam, ale nie chciałam cię denerwować". Chyba lepiej jest wiedzieć, że ktoś gdzieś tam jest, niż zadręczać się milczeniem tego kogoś no nie? Kiedy ona milczała i była niedostępna, ja wiedząc o jej problemach zdrowotnych, wyobrażałem sobie różne scenariusze, że może ktoś się spóźnił i ona już z powodu tego krwotoku przeniosła się do nicości, a może jest nieprzytomna i cierpi, a ja nic nie mogę zrobić itp. Jej dolegliwości, okazały się dość poważne stąd i moje obawy o nią. No ale wracajmy do przeprowadzki. Pierwsze problemy zaczęły się już na samym początku bo szukaliśmy jakiegoś w miarę taniego transportu, który przewiózłby cały majdan Martyny z Białego stoku, do Wrocławia. Obdzwoniłem wiele firm transportowych, ale każda miała tak zaporowe ceny, że powoli zacząłem tracić nadzieję, na powodzenie naszego przecięwzięcia. Mieliśmy od naszych znajomych wiele pomysłów włącznie z tym, żeby wysyłać na raty paczki po 7 kilo z adnotacją, że jest to dla osoby niepełnosprawnej. Powiem wam, że dzisiaj, jak już widziałem te kartony, to byłby to pierwszy pomysł, jaki bym odrzucił na samym początku. Realizując ten pomysł, po pierwsze zbytnio rozciągnęłoby się to w czasie, a po drugie, szkoda było miejsca w tych kartonach na jedyne 7 kilo. One aż się prosiły o większy ładunek i tak zaczęło się poszukiwanie kartonów. Przez niemal dwa tygodnie, Martyna przemierzała Biały stok od sklepu do sklepu, pytając o jakieś duże kartony i przez dwa tygodnie nie przynosiło to żadnych rezultatów. Wiem jak było, bo kiedy ona podróżowała po sklepach, cały czas byłem z nią, że tak powiem na linii i słyszałem jak jej w sklepach odpowiadano. Po tych dwóch tygodniach niepowodzeń kartonowych, Martyna nawiązała kontakt przez messengera ze swoim przyjacielem, który jest w anglii i opowiedziała mu o naszych kartonowych problemach. Okazało się, że ten jej przyjaciel, pracował kiedyś w jednej z Białostockich biedronek i że zna kierowników tejże. Zadzwonił do swojej byłej pracy, po gadał z kim trzeba, po czym, przekazał Martynie radosną wiadomość, że kartony będą na nią czekać rano w konkretnej biedrące. Następnego dnia pojechała pod wskazany adres, ale okazało się, że przyjechała jeszcze za wcześnie, i że obiecane kartony nie są jeszcze puste, więc kazano jej przyjechać tego samego dnia około 16stej. Kiedy nadeszła chwila ponownej wizyty w biedrące, Martyna zamówiła taksi i pojechała. Tym razem czekało na nią 7 kartonów, które tą samą taksówką przywiozła do siebiei zaczęło się wielkie pakowanie. W jakieś dwa dni już była spakowana, tyle, że nie do końca, bo nadal brakowało jej przynajmniej pięciu. Teraz już Martyna miała namiary na kierownictwo biedronki, więc zdobycie kartonów stanowiło mniejszy problem i po jakimś czasie i to się udało, ale nadal wisiał nad nami problem transportu tych kartonów z Białego stoku do Wrocławia. Do dzwoniłem się wreszcie, do białostockiej spedycji, gdzie radośnie po informowano mnie, że Martyna powinna zakupić paletę i spakować wszystko na tą właśnie paletę, bo tak będzie taniej, problem tylko był taki, że Martyna mieszkała w blokowisku, a pani w spedycji powiedziała mi, że na samochód który miałby zabrać paletę, trzeba czekać do 72 godzin. Ech no to świetnie pomyślałem sobie, jestem ciekaw jak Martyna to rozwiąże, przecież nie będzie trzech dób siedzieć przed blokiem i pilnować palety, żeby jej nikt nie rozkradł i tu też zaczęło się kombinowanie i rozmyślanie, kto mógłby jej udostępnić kawałek własnej posesji na czas oczekiwania na samochód. Niestety, ale i tu niczego sensownego, nie udało nam się wymyśleć. Wróciliśmy więc do pierwszego pomysłu z szukaniem jakiegoś taniego w miarę transportu i umieściłem ogłoszenie na facebooku w czym pomogła mi również Julitka, jedna z eltenowiczek, której w tym miejscu pragnę po dziękować za zaangażowanie. Ani moje, ani Julitki ogłoszenia nie przyniosły rezultatu. A tak się mówi o koleżeńskiej pomocy, że wystarczy tylko dać ogłoszenie, a chętni "sami się po sypią". Teraz wiem, że to jedna wielka lipa. Przekonałem się o tym na własnej skórze. W kwestii ogłoszenia nie było, ani jednego odzewu. Jakoś uczepiłem się tej spedycji i wydzwaniałem do Babki i próbowałem ją wziąć na zwykłą ludzką litość, mówiąc jej, że Martyna jest schorowana, a zresztą jak pani sobie wyobraża, żeby dziewczyna sterczała przypalecie trzy doby, aż ktoś się zlituje i przyjedzie itp. Wreszcie babka powiedziała, że jak Martyna przyjdzie do niej któregoś dnia przed 12stą w południe, to może uda się wysłać samochód po paletę jeszcze tego samego dnia. Nooo, to już brzmiało nieco lepiej kilka godzin, to nie trzy doby no nie? Te kilka godzin, to Martyna chyba da radę. Wyszło jednak inaczej i dużo lepiej, bo Martyna na drugi dzień rano wybrała się do babki, a ta po wydrukowaniu listu przewozowego i zaadresowaniu, Dała Martynie numer do kuriera, który będzie mógł zabrać jej paletę do Wrocławia. Martyna zapakowała paletę wspólnie z kolegą i w 5 mniej więcej minut zjawił się kurier, który zabrał paletę. Martyna za całą przyjemność, zapłaciła około 200 pln i za dwa dni wyruszyła pociągiem na Wrocław. Dzień później przywieziono jej rzeczy, a na kolejny dzień drugą część przesyłki. TEraz uż nareszcie jest jak ma być i mieszkamy razem.
Koniec balu, panno lalu 😀