Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Joanna moja druga dziewczyna.

Joanna o której pisałem wcześniej, była też dość kontrowersyjną osobą. Zawsze powtarzam, że konia z rzędem, kto zrozumie kobiety, ale to właśnie dzięki niej, zrozumiałem sporo rzeczy i dzięki niej, moje poglądy nieco się skrystalizowały. Czas jakiś jeszcze uczęszczałem do jednej z katolickich wspólnot, aż dotarło do mnie, że ludzie w tej wspólnocie są inni we wspólnocie i inni poza nią. Zacząłem się zastanawiać, nad sensem istnienia takich "zbiegowisk" skoro ludzie, chrześcijanie możnaby rzec, pokazują dwie twarze. Zrodziło się we mnie na początku niejasne przekonanie, żenic tu po mnie, a przecież na tzw. małych grupach, każdy pokazywał jak bardzo się cieszy, że jesteś i podobnie było na większych spotkaniach. Druga twarz wyłaziła z ludzi po takich większych właśnie spotkaniach, kiedy wszyscy wybierali się do własnych domów ico? Nigdy od nikogo, kto wcześniej cieszył się że jestem, nie usłyszałem: "Cześć, to do zobaczenia". Nawet wtedy, kiedy stałem w drzwiach i nie sposób było mnie nie zauważyć. Do wspólnoty dałem się zaciągnąć bo myślałem, że skoro nie mogę sobie znaleść znajomych normalnie, to może tam będę zaakceptowany, ale jak widać, ponyliłem się. Od chrześcijanie i tyle. Poszedłem więc do protestantów, na spotkania wspólnoty adonaj i scenariusz się powtórzym. Powitania na niedźwiedzia miłe słowa, a na dowidzenia milczenie. Poraz kolejny pomyślałem sobie, a z resztą nie ważne co sobie pomyślałem o tzw. chrześcijanach. Dość na tym, że to było moje ostatnie spotkanie w jakiejkolwiek wspólnocie "chrześcijańskiej" i znowu zostałem sam ze sobą. Nikogo nie obchodziłem bo nawet w tak wielkiej wspólnocie, gdzie wszyscy się cieszą, że jesteś, tworzyły się grupki wzajemnej adoracji i nawet nikt nie podszedł zagadać i zainteresować się, kim jestem i co ja tu robię. Próbowałem jeszcze we wspólnocie osiedlowej, i tu nawet wykazano jakieś zainteresowanie, ale na krótko tzn. do momentu, kiedy osobiście przychodziłem do członków, żeby z kimś po być. Już na trzecim spotkaniu, a ściślej mówiąc po spotkaniu, przestano mnie zauważać. Wywnioskowałem, że fajnie jest jak nikt nikogo poza spotkaniami nie odwiedza i każdy żyje swoim życiem i tylko na spotkaniach wstępuje w niego "duch święty". Żenada. Stwierdziłem, że nawet tu, w mniejszej grupie, nie znajdę nikogo z kim warto byłoby się zakumplować, bo o przyjaźni już dawno mógłbym zapomnieć i ostatecznie już definitywnie, porzuciłem wspólnoty jakiekolwiek. Minęło kilka lat i w moim domu zagościło cbradio. Piękne to były czasy, kiedy w eterze radiowych fal, można było po gadać z innymi użytkownikami cbradia. Wtedy też poznałem Ewę, fajnie mi się z nią rozmawiało i od czasu do czasu, schodziliśmy w naszych rozmowach na bardziej niebezpieczne grunta jakimi to są związki partnerskie. W jednej z takich rozmów, Ewa wyznała mi, że ma fajną koleżankę, ale nie wie co u niej teraz bo od roku się z nią nie kontaktowała, ale jak chcę, to ona dla mnie wykopie skąś numer telefonu do niej. Oczywiście, że chciałem i numer dostałem. Zbliżało się Boże narodzenie. Mniej więcej tydzień przed, wyszedłem z domu do budki telefonicznej, ponieważ, nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał, że po pierwsze dzwonię do kogoś kogo nie znam, a po drugie nie chciałem, żeby ktokolwiek słyszał moją rozmowę. Dotarłem więc do wmiarę bezpiecznej budki telefonicznej i wybrałem numer podany mi przez Ewę. "Halo"? Dzień dobry. Czy zastałem Joannę?Bo trzeba wam wiedzieć, że ona także miała na imię Joanna. "Tak, chwileczkę". Po chwili: "Tak? słucham" Czy lubisz spontaniczne telefony tóż przed świętami?? "A co to za pytania"? No po prostu pytam skoro już zadzwoniłem. "Nie". No to chyba będziesz musiała po lubić. Chwila konsternacji i pełna napięcia cisza wiele dawała do myślenia. Po chwili odezwała się: "Dobra, muszę kończyć, bo robię pierogi na wigilię i mam ręce w mące". No to cześć. "Cześć". Później podobnych rozmów było więcej i stawały się coraz dłuższe. Czasami nawet nocami rozmawialiśmy do rana. Cóż, ileż można rozmawiać przez telefon? któregoś dnia znowu do niej zadzwoniłem i zaproponowałem spotkanie. Tym razem zgodziła się bez oporów. Podała mi swój adres domowy, a ja wsiadłem w autobus i po 45ciu minutach byłem na miejscu. Choć nie tak do końca bo strasznie długi czas, zajęło mi znalezienie jej ulicy. Kiedy wreszcie mi się to udało, zadzwoniłem do bramy, a następnie do jednego z mieszkań na parterze. Otworzyła mi ładna acz nieco przy kości dziewczyna na oko 24 letnia. Cześć. "No cześć" To ty jesteś Joanna? "Tak wejdź". Na Powitanie , pocałowałem ją w policzek, a ona nie zaprotestowała. Gdy tak siedzieliśmy przy kawie i gawędziliśmy, do domu wrócili jej bracia. Zapewne buty lub coś innego zwróciło ich uwagę, dość, że jeden z nich, Tomasz, wszedł bez pukania do niej do pokoju i zobaczył mnie. "Oj siostra, nie wiedziałem, że masz gościa". "No mam, a co"? "No niby nic" Powiedział Tomasz i z dziwnym uśmiechem wycofał sięz jej pokoju. Po jakimś czasie usłyszeliśmy jakieś głosy, na przedpokoju i tym razem weszli obaj jej bracia. Tzn. wszedł Jarek,a Tomek został nieco styłu pewnie chcąc się wycofać ukratkiem, ale niestety nie dało się ponieważ: Jarek, bo tak miał na imię jej drugi brat, stwierdził: "Ojoj, siostra, widzę, że ci farba z drzwi odpada", a po chwili: "Tooomeek! możesz tu przyjść. Pokazał się i Tomek, po czym obaj zdjęli drzwi od jej pokoju z zawiasów i odnieśli w inną część mieszkania pękając ze śmiechu. W ten sposób zostaliśmy pozbawieni drzwi. Za jakieś pół godziny przynieśli drzwi spowrotem i teraz ja miałem ubaw, bo nie potrafili ich na powrót osadzić na zawiasach bo była tam w pewnym miejscu spaczona futryna. Teraz ja sięśmiałem do rozpuku. Oni zresztąteż. To właśniewtedy poznałem jej braci i przylgnął do mnie przydomek Kolumb i tak na mnie wołali jej bracia aż do samego końca mojego związku z Joanną. Jeszcze kilka razy przyjeżdżałem do niej, ale już bracia, nie zdejmowali drzwi. Po pół roku zostaliśmy parą, Któregoś wieczoru, kiedy Joanna odprowadzała mnie na autobus powrotny, przyplątał się nam temat ślubu. Joanna, nito żartem, nito serio, zapytała mnie, czy nie zostałbym jej mężem. Ja, traktując te nieoczekiwane oświadczyny także jako żart,stwierdziłem, że czemu nie. Na to Joanna, że gdyby był jakiś wolny termin w urzędzie, to od razu by mnie tam zaciągnęła i na zajutrz, zadzwoniłem do niej. Mając w głowie, i będąc świadkiem wyczynów jej braci, postanowiłem sprawdzić poczucie humoru jej rodziców. Odebrała jej matka.
dzień dobry? "A dzień dobry Krzysztofie". Nie wiem co pani na to, ale pani córka wczoraj na przystanku oświadczyła mi się. "Tak? no to witaj synu w rodzinie"? Wyobrażacie sobie moje zaskoczenie? ale od tej pory, do jej rodziców zacząłem bez pardonu mówić mamo i tato, a oni nie mieli nic przeciwko temu. Zresztą z pozostałą częścią jej rodziny też nie było problemu, kiedy do jej ciotek też mówiłem ciociu, ale w tym przypadku dodając imię osoby, do której się zwracałem. Ten związek, trwał całe 9 lat, aż do momentu, kiedy, pojawiła się w moim życiu Katarzyna i gdyby nie pewne zachowania Joanny w tamtym czasie, pewnie do dzisiaj byłbym z Joanną, a Katarzyna pozostałaby koleżanką, jak to było planowane gdzieś na "górze". Los widać chciał inaczej i w rezultacie, no ale to już w następnym wpisie. C.D.N

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Joanna i dalsze perypetie

Jak już pisałem we wcześniejszym wpisie, mój wybór padł jakimś trafem na średniego syna sąsiadów i stało się to niewiedzieć jak i kiedy, przyglądając się temu wszystkiemu z boku, możnaby rzec, że bracia w kumplowaniu się ze mną, wymienili się miejscami. Najstarszy, którego do mnie przysłano z czasem przestał się interesować obcowaniem ze mną i nie pamiętam co, ale coś we wspólnych zainteresowaniach, spowodowało, że zakumplowałem się właśnie z średnim bratem. Możnaby rzec, że taka jakby przyjaźń trwa do dzisiaj i zawsze kiedy potrzebne mi jest oko do czegoś to o ile on ma czas służy mi własnym, aczkolwiek, prawdziwą przyjaźnią bym tego nie nazwał. Ilekroć wracam myślami do wsi na której się wychowałem, zawsze przypominają mi się, nocne wizyty wilków na naszym podwórku no i oczywiście dzików. Gdzie w tym czasie był nasz pies? Na panienkach oczywiście :D. Wracał najczęściej umorusany jak nieboskie stworzenie drugiego dnia nad ranem no, ale wróćmy do Wrocławia. W internacie spędziłem razem z zawodówką jakieś 11 lat. Po skończonej szkole, zatrudniłem się w jedymym dostępnym we Wrocku zakładzie pracy hronionej o pięknej nazwie Dolsin.Był to kawał drogi dojazdowej od mojego miejsca zamieszkania, ale dowiedziałem się, że przecież oni mają tam hotel, dzisiaj już nieczynny, ale zakład ma się w miarę dobrze, choć mogłoby być z nim nieco lepiej. Jeśli będę zmuszony, chyba spowrotem tam wrócę mimo dalekiej trasy i groźby codziennego spóźniania się do pracy. Rok później nastały takie czasy, że niepełnosprawnym kazano wybierać, albo praca, albo renta socjalna. Stosunek jednego do drugiego był oczywisty. Moja wypłata po ośmio godzinnej pracy, wynosiła: 250000 miesięcznie, kiedy renta socjalna wynosiła aż 750000. Wybór był prosty, choć dzisiaj trochę żałuję, że wtedy pokusiłem się na stawkę, jaką oferowała mi renta i zwolniłem się za porozumieniem stron. Wtedy jeszcze niestety nie można było dorabiać do rent. Kiedy już pobierałem moje 750000 pln, dobrze mi się żyło i nie narzekałem nalos. Wtedy też w wieku prawie 18stu lat poznałem Joannę, moją pierwszą dziewczynę. Joanna była ładną i inteligentną 17sto latką, a poznałem ją dzięki telefonowi, który poprzez jakieś niedopatrzenie tepsowskich techników, posiadał tzw. przebicia nalinii i można było dzwoniąc na numer o którym wiedziało się, że tam nikt nie odbierze, krzyczeć do siebie, tak długo, aż ktoś nas usłyszy. Nie byłem jak się później okazało, jedynym który odkrył zalety błędów techniki telekomunikacyjnej. Coś mi jeszcze nie wiedząc o różnych "mykach" już świtało kiedy dzwoniąc do znajomych, Słyszałem między sygnałami wywoławczymi: "Haaaalooooo! Haaaaaaloooo! Podaj numeeeer!". Myślałem, wtedy, że to normalne, takie zakłucenia ponieważ to analog centrala tzw. pentakonta, więc nie może być dobrze kiedy na każdym rogu ulicy niemal stała szafa telekomunikacyjna ze znaczkiem tpsa. Jeszcze w szkole zawodowej, jeden mój kolega z grupy, powiedział mi mniej więcej jak to działa i kiedy trzeba krzyczeć. Przyznam, że wtedy mało mnie to interesowało. Od jakiś jeden z drugim idiotów, wrzeszczą do słuchawki, nie wiadomo poco i na co. Dużo o wiele, wiele później zaczął mnie interesować temat, kiedy w eterze miedzianych kabli z czasem, przybywało głosów krzyczących hasło: "Podaj numer". Skoro tak, to czemu miałbym nie spróbować. Dołączyłem i ja do grona wrzeszczących i tak poznałem sporo osób płci przeciwnej, a żwe owo coś działało tylko pod jednym prefiksem, zazwyczaj były to dziewczyny z trzech osiedli, na których mieszkali moi dwaj znajomi z mojej klasy, tudzieżby grupy. Oj, wtedy się działo oj działo, razem z poznanymi dziewczynami, stworzyliśmy 30sto osobową grupę i dość często wyjeżdżaliśmy taką grupą na różnego rodzaju wypady. Wtedy i kumpli mi przybyło bo to na imprezach co i rusz poznawało się kogoś ciekawego. Zwłaszcza u kolegi Marka , który co roku robił u siebie sylwestra i co roku sam szedł na inną imprezę, własne mieszkanie zostawiając nam na całą noc. Wracał potem rano, a my pomagaliśmy mu w sprzątaniu. Joannę poznałem właśnie na tychkrzyczących niniach, ale zanim to, spotkało mnie miłe zaskoczenie ze strony innych dziewczyn. Któregoś dnia stojąc w budce telefonicznej z kieszeniami pełnymi żetonów do automatu, krzyczałem do słuchawki znaną już frazę aż nagle, odezwała się z oddali jakaś dziewczyna. Na co ja: Podaj numer! musiała go powtarzać kilka razy, bo po pierwsze zagłuszał mi ją sygnał dzwoniącego gdzieś telefonu, a po drugie, inni też chcieli od niej numer i również mi ją zagłuszali. Wreszcie udało mi się połączyć ten magiczny szereg kilku cyferek i po wrzuceniu żetonu, uzyskałem z nią bezpośrednie połączenie: Ja. Cześć. ona "Cześć" Ja. dzwoniłaś na linię? ona: "tak". ja. jak masz na imię? ona "Marta". i od słowa do słowa spędziłem w tej budce jakieś 3 godziny rozmawiając z Martą. Kiedy dowiedziała się gdzie jestem, bez wahania zaproponowała, żebyśmy się spotkali i zapytała, czy mogłaby przyjść z koleżanką. Czemu nie? i tutaj postanowiłem wypróbować działanie zasłony dymnej, tak na wszelki wypadek: Ja. Wiesz co Marta? nie wiem co ty na to, ale ja jestem osobą niepełnosprawną. Ona. "to znaczy"? ja. Wedle prawa polskiego, jestem osobą niewidomą. Ona. "no i"? ja. Nie przeszkadza ci to? ona. "A ty się z koniem na łby po zamieniałeś"? Wreszcie przyszły na umówione miejsce obie charakterne i piękne, a z czasem, dołączyły do naszej i tak już sporej grupki i tak zrobiło się nas 32 osoby no, ale czasby wrócić do Joanny. Byłem z nią dwa lata, a nasz związek zaczął się w jej urodziny i w jej urodziny się skończył. Dziś, z perspektywy czasu, mogę go zaliczyć do epizodów. Dzięki Joannie zacząłem uczęszczać do różnego rodzaju wspólnot katolickich i nietylko. U protestantów też zdarzyło mi się być wtedy kilka razy. Widziałem te tzw. cuda, kiedy to ludzie pod żekomą mocą Bożą padali na ziemię. Widziałem też jak któregoś dnia i Joanna poddała się temu czemuś i również wylądowała na podłodze, a potem, zaczęły się jej "majaki" nt. Boga itp. Trwało to dość długo, aż po dwóch latach, oświadczyła mi, że Bóg ma dla niej kogoś innego. Tym kimś okazał się
wojciech R studiujący medycynę na kierunku ginekologia. Ja , chcąc jeszcze jakoś tam ratować nasz tzw. związek, na jej prośbę, zorganizowałem spotkanie z nim pewnego dnia, ale też i nie zamierzałem tego tak zostawić. W końcu bądź co bądź to jeszcze była nadal moja dziewczyna. Joanna, żeby się bardziej zbliżyć do Wojciecha R wykorzystała dwa fakty, pierwszy to taki, że miała bardzo bolesne miesiączki i drugi, niejako wiążący się z pierwszym, że Wojciech R był przyszłym ginekologiem. Nawet udało jej się mnie namówić, żebym z nią pojechał do niego, celem zbadania jej, czy faktycznie jest z nią wszystko ok. Po tym nasz związek zaczął się sypać bardzo szybko i w jej urodziny się rozstaliśmy. Ja, przez czas jakiś jeszcze próbowałem coś z tego sklecić, ale jak mądre przysłowie pszczół mówi: "do tanga trzeba dwojga", a w tym przypadku nawet się nie obejrzałem, jak tańczyłem sam. C.D.N

Ps:

I tak w tym wpisie, wiele pominąłem, bo nawet nie wiem w pewnym momencie, jak miałbym pewne wydarzenia opisać, żeby się za bardzo nie rozwodzić.

Kategorie
Biografia - nie biografia

Biografia, nie biografia – Początki.

Witam po tzw. przerwie tekstowej 😀

Dawno już prócz krótkich wierszyków, nic tutaj nie pisałem. Myślę, że czas nadrobić zaległości. Tak sobie siedziałem i myślałem, o czym by tu napisać i po przeczytaniu pewnego wpisu na marchewkowym studiu, stwierdziłem, że może również fajnie było by się nieco przybliżyć. A zatem, urodziłem się i koniec 😀 bo nie miałem innego wyjścia :D. A tak na poważnie to jakby spojrzeć wstecz, to i u mnie znalazłoby się co nieco do opisywania. Wiele prawdę mówiąc nie pamiętam, ale niektóre pogłoski gdzieś tam w zakamarkach pamięci pozostały i jakby się wysilić to może udałoby się je przywołać. To, co chciałbym napisać nie można nazwać biografią, jednakże Jakieś podobieństwo znalazłoby się. Odkąd pamiętam, mieszkałem z dwiema babciami na wsi w okolicach Wieruszowa i Wielunia. Wtedy, było to województwo sieradzkie, dzisiaj jest województwem łudzkim. I tak fajnie płynął by mi tam czas gdyby nie stała się rzecz, która tak naprawdę owiana jest tajemnicą rodzinną i albo nikt nie pamięta jak się to stało, albo na rzecz ukrycia faktów, wymyślane są przeróżne historie, żeby ukryć faktyczną prawdę. Zapewne, nie dowiem się tego już nigdy. Mieszkałem we wsi, która składała się tylko z trzech gospodarstw razem z naszym. Od sąsiada, do sąsiada trzeba było przejść pieszo polami około dwóch kilometrów, więc jak szło się w odwiedziny, to tak jakby się człowiek wybierał za lasy, za góry. My mieszkaliśmy mniej więcej po środku i co najfajniejsze wtym, to fakt, że po wyjściu za furtkę, był kawałek naszego sadu, a potem bez żadnego ostrzeżenia zaczynał się las. Moi rodzice zawieźli mnie tam i oddali pod opiekę moim babciom w tym jednej pra, która czas jakiś później zmarła, więc została mi jedna. W naszym gospodarstwie, mieliśmy wszystko to, co ma się na wsi, czyli krowę, kury itp. Mieliśmy też jak nie jedno szanujące się gospodarstwo psa. I tu w jednej z historii niepoślednią rolę odegrał tenże pies. A było to tak: Podobno mieliśmy wtedy gości i nawet moi rodzice też wtedy przyjechali. Ja w spacerówce, cieszyłem się świeżym powietrzem, aż przyszedł ktoś do nas, a pies, jak to pies, zaczął się cieszyć z nowego gościa, a że był to mieszaniec wilczura i czegoś tam jeszcze, nie pamiętam czego, więc mały nie był. Lubiłem się z nim bawić i wbrew pozorom był dość łagodny, no ale przyszedł rzeczony gość, pies jak się cieszy, nie zwraca uwagi na to, czy przypadkiem z tej radości czegoś innego nie rozwali. Tak było i teraz. mój wózek był ustawiony w miejscu, gdzie nasze podwórze, było dość kamieniste i nie rosło tam nic, nawet skompa trawa. Pies, ciesząc się, wywrócił wózek, a ja, wypadłem na te kamienie. Ludzie jak to ludzie, pozbierali dzieciaka i twierdząc, że do wesela się zagoi, wrócili do swoich zajęć w tym przypadku do rozmów towarzyskich. Minęło kilka dni, a mnie zaczęła rosnąć głowa. Niepokój moich opiekunów, spowodował, że wylądowałem w szpitalu w Wieruszowie właśnie. Tamtejsi lekarze, zdiagnozowali wodogłowie, ale też i leczono mnie na tasiemca, ponieważ objawy były podobne. Kiedy dziecko zaczęło tracić wzrok i nie poznawało rodziców, chyba coś olśniło lekarzy, że to jednak nie wodogłowie, a coś innego i ze wsi, trafiłem do miasta, zwanego Wrocławiem. W szpitalach przeleżałem 8 miesięcy. Na koniec okazało się, że rzeczone wodogłowie, to krwiak, który zrobił w organizmie takie spustoszenie, że na uratowanie całkowite wzroku , nie ma co marzyć. We wrocławiu zlikwidowano mi krwiaka i mam tyle wzroku ile mam, tzn. tyle, że nawet nocą nie potrzebna mi jest laska, żebysię samodzielnie poruszać, jednakże, czasami zazdroszczę osobom zupełnie widzącym, jak to co dla mnie jest małymi plamkami na papierze, oni są wstanie przeczytać bez żadnego problemu. Gdyby nie ten błąd lekarzy, dzisiaj pewnie też mógłbym czytać te plamki i może miałbym fajną pracę. Cóż, ale jest jak jest i nie ma rady, trzeba żyć z tym, co się ma. W wieku 7 lat, ostatecznie wyniosłem się ze wsi i zamieszkałem z rodzicami na takiej jakby też prawie wsi, ale bardziej przypominającej miasto, bo i nawet autobusy tam dojeżdżały. Z przyczyn mi nieznanych ostatecznie wylądowaliśmy we Wrocławiu. Moje dwie młodsze siostry już uczęszczały do przedszkola, a ja znalazłem się na ul. Kasztanowej w internacie dla niewidomych i niedowidzących. Fajne to były czasy i wiele numerów z kumplami się robiło i muszę przyznać, że nie było weekendu, kiedy wychowawcy nie mieli dla moich rodzicieli wiadomości o tym, jak to ich cudowny synek na rozrabiał w minionym tygodniu 😀 Boć to ja zawsze byłem największym prowodylem do najgorszych wygłupów.Przez cały czas, prócz kumpli z internatu, nie miałem innych, więc kiedy przyjeżdżałem do domu na weekendy, moje siostry wychodziły z koleżankami na podwórko, a ja, siedziałem w domu. I tak mijał rok za rokiem, aż któregoś dnia, moja Mama wyszła do sąsiadki, która była i jest do dziś jej przyjaciółką, a za jakieś pół godziny, zadzwonił dzwonek do naszych drzwi. "Cześć" no cześć. Przysłano mnie tutaj, żebym się z tobą zakumplował. Ki ciort? Miałem wtedy chyba jakieś 11 lat. Okazało się, że był to jeden z trzech synów przyjaciółki mojej mamy. One sobie wymyśliły, że skoro nie mam kumpli na osiedlu, wyświadczą mi przysługę, i spróbują mnie jakoś zakumplować z synem przyjaciółki. Ostatecznie owszem, zakumplowałem się, ale nie z tym którego do mnie przysłano, a ze średnim. C.D.N.

Kategorie
Salonik poezji

Senny wierszyk

Tak sobie siedzę i myślę i różne mi myśli po głowie łażą. Stąd i to co poniżej.

Senny wierszyk.

Już noc za oknami się skrada, już i całe miasto, do snu się układa.
Zaśnij więc i ty mój aniele, bo w krainie snu, spewnością jest weselej.
A gdy rano już odejdzie sen, ty z uśmiechem, przywitasz nowy dzień.

Kategorie
Salonik poezji

Nocna miłość – Wierszyk napisany dzisiaj z nudów.

A o to wierszyk, który wpadł mi do głowy dzisiaj, kiedy mi się nudziło 😀

Nocna miłość

Gdy nadchodzi nocy czas i gaśnie słońca blask,
Gdy za oknami cisza się otwiera i hałas dnia zamiera,
Ułóż się wygodnie, boja, do krainy snu właśnie cię zabieram.
Przytul się i czuj się bezpieczna, niech spotka cię tam moja miłość,
Bo wiesz? ona jest wieczna.
Niech wyleje się w tobie z całą mocą i niech nie mija wraz z Odchodzącą nocą.
A rano, kiedy otworzysz oczy, niechaj z nową siłą cię zaskoczy.

Kategorie
Salonik poezji

Wierszyk wieczorową porą.

Był już wierszyk poranny, to teraz czas na wierszyk wieczorny 😀

Wierszyk wieczorny.

Gdy noc nadchodzi i kładziesz się spać,
gromada aniołów przychodzi, by przy tobie stać.
Byś spokojnie spała i nie musiała się niczego bać.
A rano, budząc się z nowym dniem, Chciałbym Ci powiedzieć Kocham cię.

Kategorie
Ogólno-społeczna

Oficjalny i niezmienny regulamin niniejszego bloga! Przyczym, słowo niezmienny jest tutaj kluczowe.

Witajcie!

Czas jakiś temu, ktoś poddał mi pomysł, żeby napisać regulamin mojego bloga. Zastanawiałem się długo jakby mógł on wyglądać, żeby był jasny i klarowny, a przez to nie pozostawiający niczego, do czego możnaby się przyczepić, w razie pominięcia jakichś istotnych aspektów, oraz napisania rzeczonego regulaminu w sposób, który wyczerpywałby, wszelkiego rodzaju zaczepki religijno-społeczne, jednocześnie, mówiący, że to co zawarte w regulaminie, nie podlega zmianie, ani weryfikacji. Regulamin takowy zamieszczan poniżej.

Regulamin Bożego królestwa według Krissa. nie podlegający żadnej dyskusji.

Postanowienia wstępne.
Niniejszy regulamin, wchodzi w życie natychmiast z dniem dzisiejszym tj. Pierwszym listopada 2018stego roku i jest jedynym słusznym regulaminem w obrębie niniejszego bloga i nie podlega żadnym zmianom, ani odstępstwom od poniższej treści, więc radzę od razu bez żadnego zżędzenia go zaakceptować!

1. Niniejszy blog stanowi w całości własność boskiego Krissa, który za dobro wynagradza, a za zło każe zsyłając na każdego 11stą plagę Egipską za złamanie każdego z punktów niniejszego regulaminu.
2. Każdy kto, odwiedza łamy niniejszego bloga, robi to na własną odpowiedzialność, a właściciel, nie przyjmuje żadnych wynużeń, na temat, że komuś na niniejszym blogu cosik nie leży.
3. Jeśli Treści zawarte w obrębie bloga o którym mowa w dwóch powyższych punktach Tobie nie odpowiada, nie wchodź i nie próbuj się sprzeczać z właścicielem, ponieważ jest to bezcelowe i doprowadzić Cię może do rozstroju nerwowego, a w rezultacie, do szpitala psychiatrycznego i po co ci to?
4. Właściciel bloga o którym mowa w regulaminie, który czytasz, jest jedynym Bogiem który czuwa nad treścią wpisów i nad wami drogie dzieci, żeby wam było jak najlepiej, jednakże macie daną przeze mnie wolną wolę, i robicie co chcecie, więc z własnej i nie przymuszonej woli odwiedzacie królestwo Boże, jakim jest ten blog.
5. Blog ten, pisany jest dla mnie i tylko dla mnie, a jeśli ktokolwiek decyduje się komentować tutaj cokolwiek, robi to na własną odpowiedzialność i zgadza się ponosić konsekwęcje własnego komentarza.
6. Nie przyjmuję do wiadomości, wypowiedzi, że jakobym obrażał uczucia religijne kogokolwiek, ponieważ religia jakakolwiek, jest hipokryzją jakiej mało gdziekolwiek.
7. Powyższy punkt, także nie podlega żadnej dyskusji.
8. Jeśli uważasz, że niniejszy blog uwłacza twojej "inteligencji" uprasza się o nie odwiedzanie go, ponieważ jego tematyka i poglądy właściciela nie ulegną zmianie, tylko dla tego, że Tobie cosik nie pasuje.
9. Właściciel, czyli ja, jedyny bóg i zarządca, od momentu opublikowania niniejszego regulaminu, nie będę reagować na jałowe zaczepki mówiące o tym, że jakobym śmiał się podszywać pod Boga, bo bezsprzecznie jestem boski i tyle w tym celu odsyłam każdego do wpisu pt. "Boskie przemyślenia spod jelenia". Radzę uważnie i ze zrozumieniem przeczytać wpis, wraz z komentarzami pod nim i zastosowanie się do tych zwłaszcza mojego autorstwa.
10. Postanowienia końcowe.
Wszystko o czym napisano powyżej, jest niezłomne i nie podlega żadnym zmianom, oraz wymaga akceptacji odwiedzających bezdyskusyjnej. Nie będę prowadzić z nikim żadnej dyskusji, o treści, jaka ostatnio przewinęła się przez ten blog z innymi, nierozumiejącymi, że ich działania wpłynięcia na mnie są bezcelowe. Ci którzy brali w niej udział, będą wiedzieć kogo tyczy się niniejszy punkt.

Koniec!

Ps:
Radzę kilka razy przeczytać bo nie będę się więcej powtarzać!

EltenLink