Tak sobie myślę,że czas by przejść do czasów obecnych. Historia, którą chciałbym wam przybliżyć jest dość dziwna, a ściślej mówiąc, zadziwia mnie samego, ale i nie tylko mnie. Każdy kto o niej usłyszał dziwi się wraz ze mną i są na jej temat zdania podzielone. Jedni mówią: "No i dobrze niech wam się", Inni mówią: "nieee! Ty zastanów się w co ty się pchasz"! Jeszcze inni, mówią: "To się nie uda! to nie może się udać"! Ilu ludzi, tyle zdań i co z tym zrobić? A zaczęło się niewinnie, od telefonu pewnego mojego kolegi, którego imienia nie wymienię, jak i nie wymienię imion innych uczestników tej historii poza jednym, które brzmi: Martyna! Długo zastanawiałem się, jak się zabrać za ten wpis i zapewne i tak nie oddam wszystkiego tego, co moim zdaniem, powinno się w nim znaleść. Powód jest banalnie prosty. Ja po prostu nic nie pamiętam o ironio :D. A i żeby nie było, nic nie piłem, poza miłością :P. A było to tak: Któregoś wieczoru, lub wieczora, jak kto woli, siedzę ja sobie u siebie w mieszkanku, i zastanawiam się, co ja jutro włożę do gara, bo do wypłaty tydzień, a w kasie pusto. Owszem, coś nie coś jeszcze miałem w lodówce, ale na tyle, że przy dobrych wiatrach na styk, starczyło by mi żarcia na ten tydzień, a potem wypłata i już luzik. Nagle dzwoni telefon. Odbieram, a po drugiej stronie znajomy z teamtalka mieszkający w Pięknym mieście Kraka. "Cześć", aaa cześć! co tam? "Słuchaj Krissu, może byś do mnie wpadł"? Hmm: no wiesz, ja, jakby nie mam kasy bo jestem przed wypłatą. "Eeee, nie przejmuj się, postawię ci bilet". Hmm: no nie wiem, nie wiem, jakoś nie bardzo lubię mieć świadomość, że wiszę komuś jakąś kasę, choćby najmniejszą. "Dobra Krissu, nie wygłupiaj się tylko wpadaj, kupię ci bilet i ci go wyślę". Rad, nie rad zgodziłem się, ale jakoś tak bez przekonania. Od tej rozmowy, minęły 3 dni i przez te 3 dni zaległa cisza na linii Wrocław Kraków. Trzeciego dnia pod wieczór dzwoni telefon, "Cześć Krissu, właśnie kupiłem ci bilet i zaraz ci go prześlę, tylko powiedz mi gdzie mam go wysłać"? Hmm wyślij może mmesem. Za chwilę przyszedł mms Ej, ale ja widzę tutaj tylko kod kreskowy, a nie widzę gdzie jedzie pociąg i całej reszty szczegułów, które powinny się na takim bilecie znajdować. "To dziwne, ale dobra, spróbuję z innej aplikacji zakupić, a ten zwrócę i później się do ciebie odezwę". Za czas jakiś ponownie dzwoni telefon: "Cześć, mam już nowy bilet". Ok no to wyślij mi go na maila tym razem. Po chwili miałem bilet na mailu. I tak chcąc nie chcąc musiałem wyjechać do Krakowa, choć bardzo, ale to bardzo mi się nie chciało ruszać z domu, na Wrocław, a co dopiero taki kawał. Umówiliśmy się, że nasz znajomy wyjdzie po mnie na stacji Kraków Płaszów. Rzadko jeżdżę sam pociągami w tak dalekie trasy, ponieważ, zawsze mam obawę, że przysnę w pociągu i przejadę stację, na której powinienem wysiąść. Gdyby to był wrocław to przejechanie przystanku, wiązało by się tylko z faktem, że muszę przejść przez skrzyżowanie na przystanek przeciwny i stracić trochę czasu, na oczekiwanie na coś co zawiezie mnie spowrotem. Z pociągami już nie jest tak prosto, bo po pierwsze, żeby się wrócić, trzeba kupić bilet powrotny, trzeba wiedzieć czy i kiedy będzie pociąg w drugą stronę i nie da się wsiąść w byle jaki, jak to śpiewała swojego czasu Maryla Rodowicz. A co najważniejsze trzeba przynajmniej trochę oriętować się w topografii stacji na której wysiedliśmy. Osoba widząca nie ma z tym problemu, bo na takiej stacji, nawet najmniejszej, zawsze są tablice informacyjne, mówiące, gdzie są kasy i jak wyjść z dworca na miasto itp. Osoba, która widzi, tyle co ja, już ma z tym problem, zwłaszcza, kiedy na rzeczonej stacji nie ma nikogo w promieniu 100 metrów, żeby się zapytać o cokolwiek. Z podobnymi obawami wyjechałem z Wrocławia w kierunku Krakowa. Kiedy osiągnąłem Kraków główny, zadzwoniłem, do znajomego i po informowałem go gdzie jestem Przed stacją Kraków płaszów są tzw, semafory, na których pociąg musi się zatrzymać i tak stało się tym razem. Ja, nie wiedziałem, że są tam te semafory, więc kiedy pociąg się zatrzymał, przyznam, że trochę spanikowałem, że to może już ta stacja, ale wyglądając przez okno, nigdzie nie widziałem niczego, co przypominałoby choć trochę płytę peronu, a widok miałem tylko na jedną stronę pociągu. Żeby zobaczyć co jest po drugiej stronie, musiałbym przejść do drzwi i tam spokojnie sięrozejrzeć. To jednak było niemożliwe ze względu na zalegających korytarz innych wysiadających podróżnych, musiałem więc spokojnie czekać na rozwój wypadków. Z ulgą stwierdziłem za minutę, kiedy pociąg wreszcie ruszył, że to były tylko semafory, a Kraków Płaszów, to te betonowe płytki, które pokazały się właśnie za oknem wagonu. Kiedy wysiadłem z pociągu, jakiś czas upłynął zanim odnaleźliśmy się z moim znajomym, który jak się okazało przyszedł, ale nie sam. C.D.N
Biografia, nie biografia – Martyna cz. 1
Tak sobie myślę,że czas by przejść do czasów obecnych. Historia, którą chciałbym wam przybliżyć jest dość dziwna, a ściślej mówiąc, zadziwia mnie samego, ale i nie tylko mnie. Każdy kto o niej usłyszał dziwi się wraz ze mną i są na jej temat zdania podzielone. Jedni mówią: „No i dobrze niech wam się”, Inni mówią: „nieee! Ty zastanów się w co ty się pchasz”! Jeszcze inni, mówią: „To się nie uda! to nie może się udać”! Ilu ludzi, tyle zdań i co z tym zrobić? A zaczęło się niewinnie, od telefonu pewnego mojego kolegi, którego imienia nie wymienię, jak i nie wymienię imion innych uczestników tej historii poza jednym, które brzmi: Martyna! Długo zastanawiałem się, jak się zabrać za ten wpis i zapewne i tak nie oddam wszystkiego tego, co moim zdaniem, powinno się w nim znaleść. Powód jest banalnie prosty. Ja po prostu nic nie pamiętam o ironio :D. A i żeby nie było, nic nie piłem, poza miłością :P. A było to tak: Któregoś wieczoru, lub wieczora, jak kto woli, siedzę ja sobie u siebie w mieszkanku, i zastanawiam się, co ja jutro włożę do gara, bo do wypłaty tydzień, a w kasie pusto. Owszem, coś nie coś jeszcze miałem w lodówce, ale na tyle, że przy dobrych wiatrach na styk, starczyło by mi żarcia na ten tydzień, a potem wypłata i już luzik. Nagle dzwoni telefon. Odbieram, a po drugiej stronie znajomy z teamtalka mieszkający w Pięknym mieście Kraka. „Cześć”, aaa cześć! co tam? „Słuchaj Krissu, może byś do mnie wpadł”? Hmm: no wiesz, ja, jakby nie mam kasy bo jestem przed wypłatą. „Eeee, nie przejmuj się, postawię ci bilet”. Hmm: no nie wiem, nie wiem, jakoś nie bardzo lubię mieć świadomość, że wiszę komuś jakąś kasę, choćby najmniejszą. „Dobra Krissu, nie wygłupiaj się tylko wpadaj, kupię ci bilet i ci go wyślę”. Rad, nie rad zgodziłem się, ale jakoś tak bez przekonania. Od tej rozmowy, minęły 3 dni i przez te 3 dni zaległa cisza na linii Wrocław Kraków. Trzeciego dnia pod wieczór dzwoni telefon, „Cześć Krissu, właśnie kupiłem ci bilet i zaraz ci go prześlę, tylko powiedz mi gdzie mam go wysłać”? Hmm wyślij może mmesem. Za chwilę przyszedł mms Ej, ale ja widzę tutaj tylko kod kreskowy, a nie widzę gdzie jedzie pociąg i całej reszty szczegułów, które powinny się na takim bilecie znajdować. „To dziwne, ale dobra, spróbuję z innej aplikacji zakupić, a ten zwrócę i później się do ciebie odezwę”. Za czas jakiś ponownie dzwoni telefon: „Cześć, mam już nowy bilet”. Ok no to wyślij mi go na maila tym razem. Po chwili miałem bilet na mailu. I tak chcąc nie chcąc musiałem wyjechać do Krakowa, choć bardzo, ale to bardzo mi się nie chciało ruszać z domu, na Wrocław, a co dopiero taki kawał. Umówiliśmy się, że nasz znajomy wyjdzie po mnie na stacji Kraków Płaszów. Rzadko jeżdżę sam pociągami w tak dalekie trasy, ponieważ, zawsze mam obawę, że przysnę w pociągu i przejadę stację, na której powinienem wysiąść. Gdyby to był wrocław to przejechanie przystanku, wiązało by się tylko z faktem, że muszę przejść przez skrzyżowanie na przystanek przeciwny i stracić trochę czasu, na oczekiwanie na coś co zawiezie mnie spowrotem. Z pociągami już nie jest tak prosto, bo po pierwsze, żeby się wrócić, trzeba kupić bilet powrotny, trzeba wiedzieć czy i kiedy będzie pociąg w drugą stronę i nie da się wsiąść w byle jaki, jak to śpiewała swojego czasu Maryla Rodowicz. A co najważniejsze trzeba przynajmniej trochę oriętować się w topografii stacji na której wysiedliśmy. Osoba widząca nie ma z tym problemu, bo na takiej stacji, nawet najmniejszej, zawsze są tablice informacyjne, mówiące, gdzie są kasy i jak wyjść z dworca na miasto itp. Osoba, która widzi, tyle co ja, już ma z tym problem, zwłaszcza, kiedy na rzeczonej stacji nie ma nikogo w promieniu 100 metrów, żeby się zapytać o cokolwiek. Z podobnymi obawami wyjechałem z Wrocławia w kierunku Krakowa. Kiedy osiągnąłem Kraków główny, zadzwoniłem, do znajomego i po informowałem go gdzie jestem Przed stacją Kraków płaszów są tzw, semafory, na których pociąg musi się zatrzymać i tak stało się tym razem. Ja, nie wiedziałem, że są tam te semafory, więc kiedy pociąg się zatrzymał, przyznam, że trochę spanikowałem, że to może już ta stacja, ale wyglądając przez okno, nigdzie nie widziałem niczego, co przypominałoby choć trochę płytę peronu, a widok miałem tylko na jedną stronę pociągu. Żeby zobaczyć co jest po drugiej stronie, musiałbym przejść do drzwi i tam spokojnie sięrozejrzeć. To jednak było niemożliwe ze względu na zalegających korytarz innych wysiadających podróżnych, musiałem więc spokojnie czekać na rozwój wypadków. Z ulgą stwierdziłem za minutę, kiedy pociąg wreszcie ruszył, że to były tylko semafory, a Kraków Płaszów, to te betonowe płytki, które pokazały się właśnie za oknem wagonu. Kiedy wysiadłem z pociągu, jakiś czas upłynął zanim odnaleźliśmy się z moim znajomym, który jak się okazało przyszedł, ale nie sam. C.D.N
3 odpowiedzi na “Biografia, nie biografia – Martyna cz. 1”
Eeej Krisu, czekam na dalszy ciąg 😉
Ja taaakże.
Choć go znam, to jednak mnie ciekawi co napiszesz